A ty - czy urodziłeś się ciężko chory, czy ktoś "zabił" cię, bo uważał, że ateistów trzeba zabić, czy jesteś stary i w tej starości cierpisz, czy przyszło ci żyć w czasie wojny- jak nie, to podziękuj dobremu Bogu za to i nie bujaj w tych obszarach/ rewirach/ rzeczywisyościach, które ciebie nie dotyczą.
Upsss... Felice zabrakło argumentów na racjonalne wyjaśnienie?Nie jestem samolubem,zeby tylko o sobie myśleć i za siebie dziękować :-) w duzej mierze do bycia niewierzącym pchnęło mnie to,co dzieje się dookoła mnie.Również jak i zachowanie tej czarnej mafii głoszącej niby słowo Boze....pfffff...myslę ze gdyby coś/ktoś naprawde istniało to księża by sie go bali.A to poprostu legenda,jak o Szewczyku Dratewce,Zresztą nauka i technologia tez juz wiele odkryła.
Idę szpitalnym korytarzem.
Wszystko jest tak, jak zawsze.
Pielęgniarki, biegają z kroplówkami.
Lekarze, dyskutują między sobą.
Sprzątaczki, usiłują żartować z pacjentami.
Zaglądam do sali numer jeden.
Na łóżku, podłączony pod tlen leży Kamil.
Wychowanek domu dziecka.
Ma dwadzieścia lat, wygląda jak gimnazjalista.
Uśmiecha się jak zawsze i zaprasza gestem do środka.
Wchodzę, siadam na skraju łóżka.
Słucham jak mówi.
O rodzicach, którzy go zostawili.
O swojej walce, o każdy dzień.
O życiu, którego większość spędził w szpitalnych murach.
Opowiada o tym, bez cienia pretensji.
Dziękuję, że mógł być.
Ot tak, po prostu.
Nagle, zaczyna dławić się krwią.
Duszność, odbiera mu głos.
Znika.
Wstaję, bo uświadamiam sobie,
że Kamil zmarł kilka lat temu.
Przechodzę do sali numer dwa.
W okół stolika, jak szalony biega Oskar.
Nigdy, nie bardzo umiał usiedzieć na jednym miejscu.
Gdy wraz z moim synem, byli w podobnym wieku, chowali się do szaf.
Żeby doktor, nie mógł ich znaleźć.
Pamiętam, telefon od jego mamy.
Pamiętam, gdy mówię synowi, że Oskara już nie ma.
Pamiętam jak po tej rozmowie, nie chcę nic jeść.
Przez trzy dni, z nikim rozmawiać.
Patryk miał wtedy 9 lat.
Oskar, całe jedenaście.
Stolik w sali znika.
Śmiech rozbieganego chłopca, również.
Odwracam się i widzę salę numer trzy.
Nad małym łóżeczkiem, pochylają się zgarbieni rodzice.
Ewa, ma cztery lata.
Podpięta, pod miliony rurek.
Każda, podtrzymuje ją przy życiu.
Dobiega do mnie, cicha modlitwa.
Widzę jak oboje, połykają łzy.
Aparatura nagle milknie.
Nie mogę słuchać, rozpaczliwego krzyku matki.
Uciekam do sali, numer cztery.
Ola zawsze nazywała mnie, drugą mamusią.
Kochałam ją, jak rodzoną córkę.
Spędziłyśmy na rozmowach, szmat czasu.
Wspólne łzy, wspólne uśmiechy, wspólne milczenie.
Zawsze, chiała być na moim ślubie.
I była.
Zmarła w dzień, gdy przed ołtarzem mówiłam ” tak”….
Z sali numer pięć, patrzy na mnie Mariusz.
Nigdy nie zapomnę, jego poczucia humoru.
Godzinami mógł mówić o Kasi.
Miłości jego życia.
Tak bardzo cieszyłam się, z zaproszenia na ich wesele.
W garnitur do ślubu, ubrano go jednak w inną podróż.
Tę ostatnią.
Odszedł, miesiąc przed wymarzoną uroczystością.
Otwieram drzwi, do sali numer sześć.
Przy oknie stoi Paulina.
Obok niej, na krzesełku siedzi Edyta.
Zapraszają mnie na herbatę.
Trajkoczą jak zwykle, jedna przez drugą.
Nie przestają się śmiać.
Pierwsza zanika postać Pauli.
Zaraz po niej, jak mgła rozmywa się Edyta.
Mijam, kolejne pokoje.
Słyszę, ich głosy.
Widzę, chcące żyć oczy.
W drzwiach sali numer siedem, stoi Radziu.
Prosty, dobry chłopak ze wsi.
Ciężko, nie było mieć do niego szacunku.
Nie wstydził się swojego pochodzenia.
Z pasją opowiadał o ziemi, którą kochał.
Trzy lata temu, obudziłam się w izolatce,
w której akurat przebywał mój syn.
Podeszłam do parapetu.
Widziałam, jak wynosili jego ciało.
Z sali numer osiem, wychodzi stonowany Łukasz.
Wciąż mam ten obrazek przed oczami.
Jak wraz ze swoją żoną, niosą w nosidełku córeczkę.
Z taką dumą na twarzy.
To był ciepły piątek.
Wyjeżdżaliśmy do domu.
Oni też mieli wracać, lada dzień.
Ona wróciła, z córką.
Łukasz, poszedł już inną drogą, niedzielnym porankiem…
Siadam pod ścianą.
W moim mieszkaniu.
Myślę o tym, że w jednej z takich sal,
leży teraz mój syn.
Strach mnie zamroził.
Nagle dostaję wiadomość.
- Nia płacz mamo.
Ja też się boję.
Wszystko będzie dobrze.
Przecież, jeszcze tyle chciałbym ci powiedzieć…
Anika Zadylak , autorka "Tamtej strony lustra"
Szukam tego Boga....nigdzie go znaleźć nie moge
Może źle szukasz...
Albo.... tylko mówisz że szukasz...
W sumie masz racje,juz nie szukam,dawno temu przestałam! Jeszcze całkiem niedawno,miałam jakiś cień nadzieji ze gdzieś za rogiem go spotkam,na szczęście jestem już szczęśliwym apostatą.I wiekszy sens zycia daje mi wiara w siebie,w swoje siły,możliwości,przestałam liczyć na Boga i jego "cuda"...
To błąd że przestałaś szukać. Kto nie szuka ten nigdy nie znajdzie.