Mam 41 lat, . Sama wychowuję dzieci i pracuję w pełnym wymiarze godzin. Po powrocie z owej pracy, za którą szczęśliwie dostaję wynagrodzenie, zdejmuję buty, robię sobie espresso i wcielam się w kolejną rolę. Zaczynam uczyć.
Uczę historii w 4 i 5 klasie, przyrody w 4, geografii i biologii w 5. Angielskiego uczę w obu klasach najmniej, a z francuskiego jedynie przepytuję. To w sumie i tak nieźle, bo w życiu się tego języka nie uczyłam. Musze jednak nieskromnie przyznać, że idzie mi coraz lepiej.
I niby groźne przysłowie brzmi „obyś cudze dzieci uczył”, to doskonale wiadomo, że dużo trudniej jest uczyć własne, w dodatku zmęczone, po kilku godzinach w placówce i wkraczające w nastoletni bunt. Spróbujcie poza tym nauczać dwóch przedmiotów naraz, w tym samym czasie gotując obiad lub sprzątając w domu.
Nie da się. Chociaż właściwie to się da, bo tak właśnie spędzamy popołudnia od połowy września, ale ja już kur.... nie mam siły…
Wymiękłam i ulało mi się przy matematyce. 4 klasa podstawówki, 4 godziny tygodniowo, a dziecko nie umie kompletnie nic. Nawet bardziej nic niż ja, humanistka z wrodzonym wstrętem do liczb. Niemal ćwierć wieku temu z radością zakończyłam naukę znienawidzonego przedmiotu w 3 klasie liceum i co?
4 h tygodniowo, 16 miesięcznie (tyle umiem policzyć) i nic. Puste ćwiczenia, pusty zeszyt pusty wzrok, gdy zadaję najprostsze pytanie.
A co robiliście w klasie, pytam. Ktoś był przy tablicy i rozwiązywał zadanie. A wy co robiliście? My nic.
Zagryzając zęby i frustracje siadam przy kuchennym stole i uczę. Właściwie to obie się uczymy, bo przecież najpierw ja muszę się nauczyć, żeby nauczyć ją. Tylko słabo mi to nauczanie wychodzi, bo obie nadal nic nie umiemy…
Za to z historii jestem coraz lepsza. Ostatnio dostałam 4 z klasówki w 5 klasie, całkiem nieźle ogarniam też przyrodę, też na 4, ale może tym razem będzie lepiej, bo do uczenia do tego sprawdzianu lepiej się przygotowałam.
I tak codziennie, tydzień po tygodniu. Nauczam, a oni coraz mniej się buntują, chyba się już poddali i zorientowali, że nauka jest w domu, a do szkoły chodzą po to, żeby ktoś sprawdził, jak mi to uczenie wychodzi.
Życie towarzyskie ograniczyłam do niezbędnego minimum, mam też genialne tabletki, które sprawiają, że jestem lepszą matką – spokojniejszą i bardziej cierpliwą. I nieco mniej wkur… Chociaż nie, akurat z tym rozprawiam się kieliszkiem czerwonego wina przed snem. W niemym toaście za przetrwany kolejny dzień w znienawidzonej nauczycielskiej roli. Mam wtedy chwilę, żeby zaplanować kolejny tydzień, rozpisać w kalendarzu kolejne kartkówki, powtórzenia i naukę przed klasówkami. Odpalam komputer w poszukiwaniu materiałów, które sprawią, że dla moich dzieci będę lepszym nauczycielem.
A ja, do ciężkiej cholery, chciałabym po prostu być matką… Już nie mam siły, na rezerwie jadę, a to dopiero listopad! Z przyjemnością powtórzę z nimi materiał przed klasówką, przepytam, pomogę w pracy domowej, ale nauczaniem niech się zajmą ci, którym za to płacą! Ci, którzy z moimi dziećmi spędzają kilkanaście godzin w tygodniu!
Dlaczego nie muszę uczyć polskiego? A dlatego, że nauczycielka moich dzieci potrafi to robić sama. Najnormalniej w świecie uczy ich na lekcjach! W szkole! A to oznacza, że się da. I to naprawdę z dobrymi wynikami. (W tym miejscu chylę czoła przed polonistką moich dzieci i z całego serca dziękuję, że chociaż tego nie muszę).
Ale skoro akurat ta nauczycielka potrafi, to może i inni też by spróbowali? Tak z ciekawości, skoro już i tak są w szkole. A nuż się uda jakieś dziecko czegoś nauczyć. Zaryzykujcie, mili państwo, może uda się jakąś wiedzę komuś przekazać.
A my rodzice może odzyskamy wtedy chociaż część naszego wolnego czasu. I może nawet poświęcimy go dzieciom, ale nie katując je ułamkami i osadami atmosferycznymi. Może dla odmiany pójdziemy na spacer, pogadamy o czymś innym niż wojny polsko-tureckie i szacowanie wyników… A może nawet pójdziemy do parku i na własne oczy zobaczymy jak wygląda rosa i szron…
Z poważaniem….
Doskonały felieton i jakże odzwierciedlający - niestety - rzeczywistość. Szacunek dla autorki wątku.
W szkole za dużo robią tego co z nauką nie jest związane.
Tzw wyścig szczurów na fejsie, kto lepiej potrafi się zaprezentować
felieton dobry, przeładowane programy - tak wygląda reforma, ale proszę się zastanowić,czy tak powinna polegać praca z dzieckiem. Dziecko powinno samo się uczyć, a rodzic tylko wtedy gdy nie rozumie.Są rodzice którzy od I klasy siadają z dzieckiem do lekcji, wtedy nigdy samo nie nauczy się uczyć a co będzie póżniej - korki.Rodzic powinien sprawdzać, mądrze pomagać, a nie uczyć się z dzieckiem
Mam to samo. Codziennie dzień świstaka. Mam już tego wszystkiego serdecznie dość.
Do kogo macie pretensje -znowu do nauczycieli?Ktos wymyśla te reformy a ze dobro dziecka jest gdzieś na końcu to inna bajka.
19.34, a co mają reformy, do przekazywania wiedzy na lekcjach? Są nauczyciele, którzy to potrafią, ale jest ich garstka, bo są to nauczyciele z powołania. A reszta nauczycieli, to ludzie, którzy nie mieli pomysłu na siebie, i jakoś tak się ich życie potoczyło, że dziś wykonują ten zawód. Pewnie wiedzę posiadają, ale nie posiadają daru przekazywania jej dalej.
Do 19.51 bardzo dużo ,to ich autorzy określają jaki program jest na poszczególnym poziomie nauczania.Nauczyciele często „gonią” z materiałem żeby wyrobić się w czasie.Nie wszystkie dzieci nadążają z materiałem i kółko się zamyka.
a kto układa te "podstawy" programowe ze są tak przeładowane?? górnicy , hutnicy, pielęgniarki - znają sie na tym? otóż kwiat nauczycielstwa to ustala - dla innych kolegów nauczycieli ... bo dla dzieci na pewno nie....
do gościa z 15.48 i 18.39 - najwidoczniej Wasze dzieci to omnibusy, obdarzone ponadprzeciętną inteligencją - pogratulować!!! :D - proponowałbym aby zaoszczędziły czas i nie męczyły się ze swoimi tępymi kolegami - posłać je po piątej klasie szkoły podstawowej na studia doktoranckie... trzymam kciuki!!!
inni rodzice "zwykłych" dzieci (80-90%) muszą zmagać się niestety z "podstawą" programową...
Widocznie masz mniej zdolne dzieci. Ja takich problemów nie mam, same się uczą, co prawda czasami o coś zapytają ale nie jest to zwykle nic wielkiego. Jeśli dziecko od początku nauczy się samodzielności to później jest o wiele łatwiej i dziecku i rodzicom. Takie moje zdanie.
Niestety prawdopodobnie posłała pani dziecko do szkoły o za wysokim poziomie. Proponuje przy tych problemach przeniesienie do szkoły specjalnej.
Program jest gigantycznie przeładowany. Wszystko na lekcjach robione na szybko. W domu dziecku trzeba od nowa tłumaczyć, bo nie do końca rozumie. Sprawdzam prace domowe. Niby wynik jest ok, ale niestety zadanie nie jest zrobione kluczem, tylko po swojemu. Koło się zamyka. W książkach jest sporo błędów, brakuje przecinków, które zmieniają całą treść. Kto nie ma dzieci w szkole, po ostatniej reformie, pisanej na kolanie, ten nie ma pojęcia jak to w rzeczywistości wygląda. I tu nie chodzi o dziecko mniej lub bardziej zdolne, bo każde poświęca ogrom czasu na odrabianie lekcji, bo po przez pośpiech na lekcjach w szkole, wiedzę tę musi jakoś przyswoić. Głównie dzięki rodzicom.
Ot i cała prawda o życiu rodzinnym.
Rodzice MUSZĄ pracować z dziećmi jeśli chcą żeby ich pociecha ogarnęła program szkolny. Ale na nic innego nie ma czasu.
Ja nie muszę. Dziecko uczy się samo, od czasu do czasu pomogę w czymś, doradzę, sprawdzę. Nie ma najmniejszego problemu, ma dobre i bardzo dobre oceny i nie jest wybitnie uzdolnione. Myślę, że problem tkwi gdzie indziej. Dawniej tylko kilkoro dzieci z klasy szło do liceum, na studia. Były to osoby zdolne, pracowite. Pozostali kończyli szkoły zawodowe i byli świetnymi fachowcami w różnych dziedzinach.Teraz wszyscy muszą mieć studia. Rodzice, którzy sami kiedyś z nauką ledwo ciągnęli piłują swoje dzieci, bo muszą być geniuszami. Nie wszyscy mają predyspozycje do bycia omnibusem, trzeba czasami odpuścić. Nie twierdzę, że tak jest w przypadku tej pani, ale nie przesadzajmy, my tez musieliśmy się uczyć. Na piątkę trzeba było popracować i żadna mamusia nie siedziała z nikim przy lekcjach. Moim zdaniem dziecko o przeciętnej inteligencji jest w stanie samo utrwalić lekcję z historii, geografii. Nie przesadzajmy z nadmiernymi wymaganiami, w większości szkół uczą bardzo dobrzy nauczyciele z dużym stażem i doświadczeniem. Może to dzieciom właśnie powinno bardziej zależeć niż rodzicom?
Nie oceniaj wszystkich swoją miarą 20:38. Być może twoje dziecko chodzi do szkoły, gdzie poziom nauczania jest bardzo niski? Też gdybam... ;)
Oj, kogoś zabolało, ze ma podobne problemy jak pani autorka felietonu. Najwyraźniej trzeba zrewidować swoje oczekiwania wobec dziecka - moze ono wolałoby zostać np. fryzjerem zamiast "magistrem" ?
Nigdy nie odrabiałam lekcji ze swoim synem. Nigdy go nie odpytywałam. Uczył się sam. Skończył studia w Polsce i za granicą. Spora przesada z tym domowym nauczaniem.
Poponuję nie obrażać uczestników tej dyskusji teazami w stylu "może twoje dziecko powinno się przenieść do szkoły specjalnej" albo "zrewidować swoje oczekiwania wobec dziecka" . Takie teksty czasem padają niestety z ust nauczycieli, albo egoistycznych bezpodstawnie zarozumiałych mamuś. Nie wiem kto tu wymaga specjalnej troski.