Kolejny dowód na to, że Urzędy Pracy są instytucją zbędną — albo przynajmniej częścią patologii obecnego systemu zatrudnienia.
Gdy rejestrujesz się jako bezrobotny w Powiatowym Urzędzie Pracy (PUP), nikt nie informuje Cię o istnieniu czegoś takiego jak BIP, czyli Biuletyn Informacji Publicznej. A szkoda, bo właśnie tam – w mało przejrzystych zakładkach urzędowych stron – publikowane są oferty pracy w administracji państwowej i samorządowej, czyli w tzw. sektorze publicznym.
Tymczasem ogłoszenia dostępne bezpośrednio w PUP to najczęściej oferty w sektorze prywatnym: niskopłatne, czasowe, często niewymagające kwalifikacji lub doświadczenia. Można odnieść wrażenie, że "oferty dla zwykłych ludzi" wystawia się na ladę, a te lepsze, urzędowe — upychane są gdzieś po cichu na BIP-ie, do którego trzeba najpierw samodzielnie trafić, o ile się wie, że w ogóle istnieje.
Nikt nie uczy obywateli, że BIP to nie tylko repozytorium uchwał i zarządzeń, ale również legalne źródło ofert pracy, naborów i konkursów — często na bardzo korzystnych warunkach. Ale żeby z tego skorzystać, trzeba mieć wiedzę — a najlepiej jeszcze kontakt. W praktyce zatrudnienie w sektorze publicznym często poprzedza dyskretny „cynk”, nieoficjalna wiadomość, że „zaraz coś się pojawi”. Trochę jak na giełdzie – tylko że zamiast akcji, rozdaje się etaty.
I teraz pytanie: jak to się ma do tego, czego przez lata uczyła szkoła na WOS-ie?
Bo przecież Wiedza o Społeczeństwie (dziś przemianowana w szkołach ponadpodstawowych na przedmiot o nazwie „Historia i Teraźniejszość” (HiT), a wcześniej częściowo wchłonięta przez „Edukację obywatelską”) miała przygotować młodego obywatela do świadomego funkcjonowania w państwie prawa, demokracji i społeczeństwie obywatelskim. Miała uczyć o instytucjach publicznych, procedurach, prawach i obowiązkach obywateli.
Tymczasem w praktyce okazuje się, że te wszystkie wzniosłe idee o transparentności, równości szans i dostępie do informacji to tylko teoria z podręcznika. Rzeczywistość wygląda inaczej: wiedzę trzeba zdobywać na własną rękę, cynk dostaje się z polecenia, a obywatel bez znajomości jest zdany na łaskę i niełaskę urzędniczego labiryntu.
I właśnie dlatego wielu młodych ludzi odwraca się od systemu — bo widzi rozdźwięk między tym, co się głosi, a tym, jak to naprawdę działa.