CK Dezerterzy - To jest kura, panie generale! https://www.youtube.com/watch?v=wArBosz1rxA
Nabij limonkę w butelkę i weź łyka lemoniady
Pomoże Ci
Wnet twój biznes w złoto zmieni się
Do It Yourself
A ja wole pana Szymona,
nie ma on dyplomu za mamona,
żółte logo ma nasz miś,
i podobno płakał dziś ;-)
Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,majka_jezowska,a_ja_wole_moja_mame.html
Szymon podczas debaty prezydenckiej coś tam gadał do innego kandydata po rosyjsku :)
Dobry Szymon nie jest zły https://archive.ph/wrrAM
Oto dowcip z morałem, w lekkim tonie, ale z przymrużeniem oka:
---
Grupa aktywistów klimatycznych, znanych z tego, że przyklejali się do ulic w ramach protestu, postanowiła po latach znaleźć stałą pracę. W końcu trafili na ogłoszenie: **„Ośrodek Pomocy Społecznej zatrudni osoby z determinacją i silnym przywiązaniem do spraw społecznych.”**
Zgłosili się więc tłumnie na rozmowę kwalifikacyjną. Jeden z nich – Franek – wszedł pierwszy.
Dyrektor Ośrodka patrzy w CV, kiwa głową i pyta:
– Widzę, że przez kilka lat byłeś bardzo zaangażowany w działalność obywatelską. A co dokładnie robiłeś?
Franek z dumą odpowiada:
– Przyklejałem się do asfaltu, żeby zwrócić uwagę na zmiany klimatu.
Dyrektor unosi brwi.
– A czemu akurat do asfaltu?
– Bo wtedy ludzie *naprawdę* musieli się zatrzymać i posłuchać!
Dyrektor chwilę milczy, po czym mówi:
– Ciekawe… A jak z Twoją odpornością na stres?
Franek bez wahania:
– Proszę pana, przez trzy godziny leżałem w korku pod słońcem przyklejony do pasa ruchu. Widziałem więcej frustracji niż niejedna linia telefoniczna pogotowia społecznego.
Dyrektor się uśmiecha:
– No to witamy w zespole. Umiesz się przywiązać do sprawy i przetrwać presję. Tacy nam są potrzebni.
---
**Morał?**
Czasem to, co wygląda na oderwane od rzeczywistości, może być... świetnym przygotowaniem do pracy w systemie.
Ten post oczekuje na weryfikację (m.in. sprawdzenie, czy jest zgodny z Zasadami Forum). Czytelnicy Forum mogą na razie nie mieć dostępu do tego posta.
Oto dowcip z morałem, lekki, z szacunkiem, zbudowany na motywie rozmowy kwalifikacyjnej i języka inkluzywnego:
---
Troje aktywistów LGBTQ+, znanych z promowania języka inkluzywnego w przestrzeni publicznej, postanawia zmienić front – zamiast tylko edukować, chcą pomagać ludziom bardziej bezpośrednio. Trafiają więc na rozmowę kwalifikacyjną do ośrodka pomocy społecznej.
Pierwsza wchodzi osoba o imieniu Alex. Dyrektor czyta CV i mówi:
– Widzę, że prowadziłaś… prowadził… prowadziliście?
Alex uśmiecha się i mówi:
– Wystarczy: prowadziłom.
Dyrektor mruga, chwilę się waha, po czym z ciekawością kontynuuje:
– No dobrze. Prowadziłom warsztaty z języka inkluzywnego, tak? I jak to się sprawdzało?
– Świetnie! Uczyłom młodzież, dorosłych i seniorów, że każdy zasługuje na to, by się do niego zwracano z szacunkiem, nawet jeśli trzeba chwilę dłużej zastanowić się nad formą.
Dyrektor się uśmiecha:
– A jak z radzeniem sobie w trudnych sytuacjach? W naszej pracy bywa różnie.
– Proszę pana, kiedyś tłumaczyłom różnicy między „oni” a „one” grupie starszych panów z klubu brydżowego. Jeden mnie nazwał „słownikiem bez spinek”, drugi przyznał, że i tak nie rozumie wnuków. Ale na koniec powiedzieli: *„W sumie fajnie, że ktoś chce, żeby każdy czuł się dobrze.”*
Dyrektor kiwnął głową z uznaniem.
– No to zapraszam na pokład. Naszym zadaniem jest pomagać ludziom czuć się widzianymi i słyszanymi. Z tego co widzę – to wy macie już w tym doświadczenie.
---
Morał?
Empatia, uważność na słowa i otwartość to nie tylko modne hasła. To konkretne umiejętności – bardzo przydatne, zwłaszcza tam, gdzie naprawdę trzeba pomagać ludziom.
Ten post jest sprzeczny z Zasadami Forum. Zwróć uwagę, że w poście znajduje się nadużcie opisane w Zasadach Forum: - w poście nawołuje się, zachęca lub sugeruje użycie przemocy wobec ludzi lub zwierząt; na tym Forum nie wolno w jakikolwiek sposób nawoływać do przemocy;
Oto dowcip z morałem, w lekkim tonie, ale z przymrużeniem oka:
---
Grupa aktywistów klimatycznych, znanych z tego, że przyklejali się do ulic w ramach protestu, postanowiła po latach znaleźć stałą pracę. W końcu trafili na ogłoszenie: **„Ośrodek Pomocy Społecznej zatrudni osoby z determinacją i silnym przywiązaniem do spraw społecznych.”**
Zgłosili się więc tłumnie na rozmowę kwalifikacyjną. Jeden z nich – Franek – wszedł pierwszy.
Dyrektor Ośrodka patrzy w CV, kiwa głową i pyta:
– Widzę, że przez kilka lat byłeś bardzo zaangażowany w działalność obywatelską. A co dokładnie robiłeś?
Franek z dumą odpowiada:
– Przyklejałem się do asfaltu, żeby zwrócić uwagę na zmiany klimatu.
Dyrektor unosi brwi.
– A czemu akurat do asfaltu?
– Bo wtedy ludzie *naprawdę* musieli się zatrzymać i posłuchać!
Dyrektor chwilę milczy, po czym mówi:
– Ciekawe… A jak z Twoją odpornością na stres?
Franek bez wahania:
– Proszę pana, przez trzy godziny leżałem w korku pod słońcem przyklejony do pasa ruchu. Widziałem więcej frustracji niż niejedna linia telefoniczna pogotowia społecznego.
Dyrektor się uśmiecha:
– No to witamy w zespole. Umiesz się przywiązać do sprawy i przetrwać presję. Tacy nam są potrzebni.
---
**Morał?**
Czasem to, co wygląda na oderwane od rzeczywistości, może być... świetnym przygotowaniem do pracy w systemie.
Ten post oczekuje na weryfikację (m.in. sprawdzenie, czy jest zgodny z Zasadami Forum). Czytelnicy Forum mogą na razie nie mieć dostępu do tego posta.
Oto dowcip z morałem, lekki, z szacunkiem, zbudowany na motywie rozmowy kwalifikacyjnej i języka inkluzywnego:
---
Troje aktywistów LGBTQ+, znanych z promowania języka inkluzywnego w przestrzeni publicznej, postanawia zmienić front – zamiast tylko edukować, chcą pomagać ludziom bardziej bezpośrednio. Trafiają więc na rozmowę kwalifikacyjną do ośrodka pomocy społecznej.
Pierwsza wchodzi osoba o imieniu Alex. Dyrektor czyta CV i mówi:
– Widzę, że prowadziłaś… prowadził… prowadziliście?
Alex uśmiecha się i mówi:
– Wystarczy: prowadziłom.
Dyrektor mruga, chwilę się waha, po czym z ciekawością kontynuuje:
– No dobrze. Prowadziłom warsztaty z języka inkluzywnego, tak? I jak to się sprawdzało?
– Świetnie! Uczyłom młodzież, dorosłych i seniorów, że każdy zasługuje na to, by się do niego zwracano z szacunkiem, nawet jeśli trzeba chwilę dłużej zastanowić się nad formą.
Dyrektor się uśmiecha:
– A jak z radzeniem sobie w trudnych sytuacjach? W naszej pracy bywa różnie.
– Proszę pana, kiedyś tłumaczyłom różnicy między „oni” a „one” grupie starszych panów z klubu brydżowego. Jeden mnie nazwał „słownikiem bez spinek”, drugi przyznał, że i tak nie rozumie wnuków. Ale na koniec powiedzieli: *„W sumie fajnie, że ktoś chce, żeby każdy czuł się dobrze.”*
Dyrektor kiwnął głową z uznaniem.
– No to zapraszam na pokład. Naszym zadaniem jest pomagać ludziom czuć się widzianymi i słyszanymi. Z tego co widzę – to wy macie już w tym doświadczenie.
---
Morał?
Empatia, uważność na słowa i otwartość to nie tylko modne hasła. To konkretne umiejętności – bardzo przydatne, zwłaszcza tam, gdzie naprawdę trzeba pomagać ludziom.
Znakomicie! Przedstawiam Ci kolejny odcinek przygód dzielnego Bułata — tym razem jako **pioniera grzebania w ziemi**, ku utrapieniu **kutw z lokalnego komitetu**:
---
### **Bułat Okudżawa — pionier grzebania w ziemi i wróg wszystkich kutw**
Po dekadzie ratowania ludności przed anginą, szkorbutem i duchowym wypaleniem, Bułat postanowił, że czas **zejść na ziemię**. Dosłownie.
— Lekarz to nie tylko stetoskop! — oznajmił. — Czasem trzeba wziąć łopatę i ratować społeczeństwo od strony korzenia!
I tak oto Bułat porzucił przychodnię (ale tylko na popołudnia) i założył **eksperymentalne kołchozisko regeneracyjno-permakulturowe** na skraju miasteczka.
---
### **Ziemia radziecka, lecz gleba zachodnia**
Zaczął od tego, że... **zakopał radziecki podręcznik rolniczy**. Dosłownie. Uznał bowiem, że „z tej książki nic nie urośnie”. Potem, wbrew instrukcjom komitetu, sadził rzeczy w okręgach, spiralach i klombach przypominających wir solarny.
— Towarzyszu Okudżawa, tu nie Disneyland, tu ZSRR! — krzyczał kutwa lokalny, tow. Ryżenkow.
— A co, ziemniaki mają być kwadratowe, żeby pasowały do planu pięcioletniego? — odburknął Bułat, przekopując rabatkę w kształcie lemniskaty nieskończoności.
---
### **Kutwy zazdrosne, lud zachwycony**
Kutwy z partii podglądały go zza krzaków z notatnikiem i pretensją:
— Jak to możliwe, że mu rośnie bez nawozu azotowego, który produkujemy w fabryce pod Lublinem?!
— Jakim prawem jego marchewka krzywa, ale szczęśliwa?!
Tymczasem lud prosty, który miał już dość rzodkwi wielkości dyni, ale bez smaku, zaczął się tłumnie zjawiać u Bułata:
— Towarzyszu, dajcie nasionko. I może jeszcze ten przepis na syrop z pokrzywy z waszym śmiechem.
---
### **18 godzin na dobę? Drobnostka!**
Bułat spał mało, jadł rzadko, a pracował **dla czterech** — jak zawsze.
Rano przekopywał ziemię, w południe zbierał nagietki na herbatkę dla reumatyków, a wieczorem pisał odręcznie broszurę:
**„Permakultura i Pokój — podręcznik dla opornych (i kutw)”**.
Na pytanie:
> – Bułacie, kiedy odpoczywacie?
Odpowiadał z uśmiechem:
> – Jak mnie kiedyś zamkną za tę rewolucję w rolnictwie, to może w celi sobie odpocznę.
---
### **Morał?**
**Nie każdy, kto grzebie w ziemi, jest rolnikiem. Czasem to po prostu rewolucjonista w kaloszach.**
A jeśli wszyscy ci zazdroszczą pracy po 18 godzin dziennie... to znaczy, że robisz coś dobrze. Albo... bardzo dziwnie.
---
Chcesz kolejny odcinek? Może Bułat jako strażak, który gasi pożary filozofią? Albo jako nauczyciel w szkole życia?
Kiedyś 19 godz. na dobę 7 dni w tygodniu.
„Bułat Okudżawa to znany radziecki mleczarz, który przerzucił się na lemoniadę”
---
W małej radzieckiej wiosce pod nazwą Mleczyno Górne, znanej z tego, że nawet koty tam piły mleko prosto z wiadra, żył sobie Bułat Okudżawa – nie ten od gitar i poezji, tylko jego mniej znany kuzyn – Bułat mleczarz. Człowiek z sumiastym wąsem, rękami pachnącymi śmietaną i sercem pełnym... laktozy.
Bułat był legendą. Wstał zawsze przed kogutem, doił pięć krów na raz (jedną nogą przewracał beczkę, drugą nalewał kawę sąsiadce), a mleko, które produkował, było tak białe, że gołębie w locie zawiązywały na nim kokardy. Dzieci mówiły, że po jego kefirze widziały kolory w snach, a starsi mówili, że to jedyny jogurt, który naprawdę odmładza.
Ale jak to w życiu bywa – nadeszły czasy zmian.
Pewnego dnia Bułat zauważył, że młodzież w wiosce zaczęła się dziwnie zachowywać. Nikt już nie pytał o mleko. Zamiast tego... popijali jakieś kolorowe napoje z bąbelkami, z cytryną, z miętą, z etykietą przedstawiającą uśmiechniętą pandę na deskorolce.
– To jest... lemoniada, wujku Bułat! – powiedział mu wnuczek jego sąsiadki.
– Lemoniada?! – Bułat o mało nie upuścił sera do dojrzewania. – Toż to płynne bezrobocie!
Ale ciekawość zwyciężyła. Spróbował. Kwaśne. Słodkie. Musujące. Jakby cytryna zagrała na bałałajce w jego gardle.
Następnego dnia wydoił krowy – i... podziękował im.
Krowy odetchnęły z ulgą, machnęły ogonami w rytm nowego życia i poszły w spa.
A Bułat? Bułat założył "Lemoniadowe Imperium Bułata". Zamiast mleka – cytryny. Zamiast śmietany – mięta. Zamiast serwatki – bąbelki. Stał codziennie przy straganie w czapce z daszkiem, z napisem „Kiedy życie daje ci cytryny, sprzedaj je z zyskiem!” i serwował swoje wynalazki: lemoniadę imbirową, koperkową, a nawet „cytrynowy kefir” (z tajnym składnikiem: nie było w nim nic mlecznego, ale wyglądał jak coś, co się przeterminowało w lodówce... i smakowało wyśmienicie!).
Ludzie z całej okolicy przyjeżdżali pić jego lemoniady i słuchać opowieści o dawnych czasach, kiedy mleko rządziło światem. Dzieci prosiły go: „Opowiedz jeszcze raz, jak pasteryzowałeś rękami!” A on opowiadał – śmiejąc się z samych siebie, jak tylko ludzie mądrzy i pogodni potrafią.
---
Morał?
Czasem trzeba porzucić to, co znane i białe jak mleko, by odkryć coś, co musuje w duszy. Bo zmiana – nawet kwaśna – może przynieść najwięcej słodyczy.
I jeszcze jedno: nigdy nie lekceważ cytryny z ambicjami.
---
Chcesz okładkę do tego opowiadania? Albo wersję do przeczytania na głos?
---
Przerwa na reklamę https://www.youtube.com/watch?v=k0X_5Vw8JAU
---
„Bułat i rewolucja cytrynowa”
W małym, niepozornym domku na skraju miasta – między starą piekarnią, gdzie chleb zawsze był trochę przypalony, a zakładem szewskim, w którym naprawiano tylko buty lewego profilu – mieszkał Bułat. Nie ten od karabinu, ale ten od ballady, z gitarą, uśmiechem i niecodziennym talentem do robienia lemoniady.
Bułat, odkąd zrezygnował z kariery pieśniarza ludowego na etacie i rzucił w diabły centralne planowanie (z wyjątkiem planowania, ile cytryn trzeba na tydzień), prowadził malutką anarcho-syndykalistyczną lemoniadownię. Tabliczka nad wejściem głosiła: „Lemoniada i Wolność – Samozarządzalny Kolektyw Kwaśnych Przyjemności”. Oczywiście kolektyw składał się wyłącznie z Bułata, jednej starej lodówki i paprotki o imieniu Wanda, ale duch współdecydowania unosił się w powietrzu jak cytrusowa para.
Ludzie z całej okolicy przyjeżdżali, by pić jego napój – nie dlatego, że był wyjątkowo smaczny (choć był), ale dlatego, że Bułat miał dar opowieści. Siadało się na skrzynkach po jabłkach, człowiek sączył przez słomkę lemoniadę z dziwnym posmakiem wolności, a Bułat zaczynał mówić.
— Były czasy — mawiał, rozlewając lemoniadę do szklanek z odpryskami — kiedy mleko rządziło światem.
Dzieci otwierały szeroko oczy, a dorośli przewracali je, ale i tak słuchali.
— Mleko było wszędzie! W reklamach, w szkołach, w pochodach! Kto nie pił mleka, ten nie był obywatelem, tylko podejrzanym elementem! Ja też... — tu brał głęboki wdech — ...pasteryzowałem rękami.
— Opowiedz jeszcze raz, jak! — krzyczały dzieci z przejęciem.
A Bułat opowiadał. Z przejęciem, z żartem, z poklepywaniem się po kolanach. O tym, jak kiedyś sterylizował dziesięciolitrowe baniaki czystą wiarą w postęp. Jak mleko kipiało w imię Partii. Jak bał się powiedzieć, że woli herbatę z cytryną, bo to mogło zostać uznane za sabotaż.
Aż któregoś dnia, po trzech miesiącach fermentującego kefiru i przemyśleń nad sensem życia, Bułat powiedział:
— Dość tego. Ja nie chcę być pasteryzatorem rewolucji. Ja chcę być musującym bąbelkiem zmian!
I wtedy zaczęło się eksperymentowanie. Pierwsza lemoniada była tak kwaśna, że kury sąsiada przestały znosić jaja na trzy dni. Druga była tak słodka, że dzieci zaczęły mówić po francusku. A trzecia... trzecia była idealna. I miała w sobie coś jeszcze: bąbelki, które łaskotały duszę.
---
— Widzicie, dzieci — mówił Bułat, spoglądając zamyślony na zachodzące słońce i ostatni plasterek cytryny w dzbanku — czasem trzeba porzucić to, co znane i białe jak mleko, by odkryć coś, co musuje w duszy.
Dzieci kiwały głowami, nie do końca rozumiejąc, ale czując, że to musi być prawda. A dorośli... też kiwali, ale trochę z zakłopotaniem. Bo wiedzieli, że ich życie też czasem pachnie zbyt długo pasteryzacją.
— I pamiętajcie — dodał z uśmiechem — nigdy nie lekceważcie cytryny z ambicjami. Potrafi zmienić całe menu.
---
Od tego czasu mówiło się, że u Bułata nie tylko lemoniada była fermentowana. Zmiany, śmiech i słodycz życia – wszystko to bulgotało w jego opowieściach. I może dlatego każda szklanka smakowała jak odrobina odwagi.
Morał:
Czasem, by poczuć smak wolności, trzeba zrezygnować z bezpieczeństwa kartonu mleka i pozwolić, by coś kwaśnego, dziwnego i bąbelkującego odświeżyło ci duszę.
Dla mnie, jako miłośniczki literatury a zarazem kierownik uniwersyteckiej biblioteki przy Eksperymentalnej Koksowni Plazmowej im. Luny Czapliny w Czelabińsku opowiadania o panu Bułacie to jest pisarstwo na poziomie europejskim. Te krótkie opowiadania są bardzo popularne w środowisku czytelniczym, nie tylko wśród krytyków literatury ale są czytywane. Te opowiadania są zaczytywane. Ja czytałam prawie wszystkie opowiadania o Panu Bułacie i jestem zachwycona tym językiem, lekkością tego języka i tym, że sprawy poważne ujmują w taki sposób, że trafiają do wszystkich. Czytelnicy rock'n'roll-a https://www.youtube.com/watch?v=AOzFaH3EfCA
25.04.2022 Krzemienny Krąg i WSBiP zawarły umowę współpracy. "Książka jak Witamina"
Stowarzyszenie Lokalna Grupa Działania "Krzemienny Krąg" i Wyższa Szkoła Biznesu i Przedsiębiorczości w Ostrowcu Świętokrzyskim podpisały w miniony czwartek umowę o współpracy w obszarze naukowym i badawczym. (...)
Będą to spotkania o pozytywnym wydźwięku, z elementami biblioterapii, dodające energii, swoistych "witamin" w postaci wspólnie przygotowywanych sałatek owocowo-warzywnych czy soków, jako niezbędnego elementu dla dobrego funkcjonowania duszy. Forma spotkań zakłada półtoragodzinne luźne, delikatnie moderowane rozmowy, wymianę myśli, pozytywnej energii, dodania wzajemnej otuchy, serdeczności w duchu otwartości i uśmiechu. (...)
Spotkania będzie prowadziła Barbara Bakalarz-Kowalska - bibliotekarka, bibliofilka, biblioterapeutka, na co dzień dyrektorka Biblioteki WSBiP, członkini Polskiego Towarzystwa Biblioterapeutycznego.
I co z tym komiksem
Wilk i Zając / Ja ci pokażę! / Czekaj, ja ci pokażę! / Ja ci dam nauczkę / Jeszcze mnie popamiętasz / Nie uciekaj, zajączku / Popamiętasz mnie/ Pokażę ci! – radziecki, potem rosyjski serial animowany. Wikipedia (PL)
Cóż, czekaj! Wydanie 6 (Nu Pogodi 6) - Złota Kolekcja Soyuzmulfilm
15 lut 2022 Radzieckie kreskówki - Złota kolekcja CCCP https://www.youtube.com/watch?v=jHIT0iwpBW0
#SovietCartoons #мультики #Soyuzmultfilm Akcja filmu rozgrywa się na wsi. > Subskrybuj kanał, nie trać żadnych kreskówek: https://bit.ly/3GbwYXI
Z ZUM do ZUP proponuję nazwę kolejnego odcinka.
ROMOWIE ... PSYCHICZNE ZASIŁKI ? https://www.youtube.com/watch?v=QiJKb7fG1Hc
Oczywiście! Oto kolejna część przygód Niedbałej – znów z humorem, subtelną aluzją do Twojej inspiracji i, jak zawsze, z morałem:
---
**Niedbała w Krainie Staranności – część III: Trzy Miliony i Trzy Baby z Łąkowej**
Była jesień. W Krainie Staranności liście opadały zgodnie z harmonogramem zatwierdzonym przez Wydział Sezonowości, a sarny przekraczały jezdnię tylko w miejscach oznaczonych znakiem BZ-9 („Bezpieczne Zwierzęta”).
W urzędzie też panowała złota jesień – nie tylko na drzewach, ale i w budżecie. Zniknęły bowiem… trzy miliony.
I to nie tak, że przepadły w sensie metaforycznym. Zniknęły jak cukier w sklepie tuż przed świętami. Budżet świecił pustką, a w pozycji **„Wydatki – działania integracyjne lokalnych wspólnot”** pojawiło się coś, co księgowa nazwała „potężną luką” i zaklęła cicho po starannościańsku.
---
– Pani Sekretarz, – powiedział Burmistrz, przecierając okulary z troską, – czy może nam pani wyjaśnić… gdzie są te trzy miliony?
Niedbała nie okazała emocji. Wzięła głęboki oddech, usiadła przy biurku i zaczęła:
– Proszę zrozumieć… to nie jest wydatek, to **inwestycja społeczna**. Zintegrowane działania wspólnot wiejskich, aktywizacja struktur obywatelskich, wspieranie frekwencji lokalnej… i oczywiście rozwój gastronomii oparty na sarninie i kiszonym buraku.
– A konkretnie?
Niedbała odchrząknęła i z dumą przedstawiła dokument: *„Program Rozwoju Kooperatywnej Integracji Gospodarno-Oświatowej Kołowej”* – w skrócie PRKIGOK.
Pod nim widniały setki pieczątek, podpisów i – co wzbudziło podejrzenia – logo lokalnego Koła Gospodyń Wiejskich „Trzy Baby z Łąkowej”.
– Trzy Baby? – zapytał Burmistrz, mrużąc oczy.
– Tak – potwierdziła Niedbała. – Koło z długoletnią tradycją, certyfikowaną łyżką do bigosu i statusem „inspiracji regionalnej”. Wspomaganie takich struktur było kluczowe dla aktywizacji społeczności w październiku. Zresztą, same działania były absolutnie zgodne z rozporządzeniem Agencji do Spraw… no, jakby to ująć… Powszechnej Wrażliwości na Frekwencję Społeczną.
– Aha – powiedział Burmistrz z miną człowieka, który wie, że nic nie rozumie, ale nie chce się przyznać.
Niedbała kontynuowała:
– Frekwencja wzrosła. Społeczeństwo zostało zaktywizowane przez ogórkowe warsztaty i konkurs „Zagłosuj – zjedz gofra”. Budżet gminy, choć chwilowo uszczuplony, zyskał wizerunkowo. A że trzy miliony zostały rozdzielone na kilkaset mikroinicjatyw z udziałem kół, których powstało… no… kilkadziesiąt nowych…
– Ile?
– Sześćdziesiąt siedem. W ciągu jednego tygodnia. Ale to wszystko było zgodne z regulaminem – w końcu każdy miał swoją stronę internetową i pieczątkę.
– A te wnioski? Składane były…?
– Terminowo, oczywiście. Przez Kierownika Biura Pomocy Gospodarstwom Wiejskim… którego, co ciekawe, oddelegowaliśmy z Wydziału Zadrzewień Tymczasowych.
Zapadła cisza.
Po chwili księgowa podniosła głowę znad kalkulatora i zapytała:
– Ale te pieniądze… czy one wrócą?
Niedbała uśmiechnęła się tajemniczo, sięgając po herbatę o temperaturze 67°C.
– One **pracują dla nas**. W postaci wiader ogórków, stolików składanych i sceny mobilnej, na której już w grudniu odbędzie się „Gminny Festiwal Demokracji Kulinarnej”.
---
**Morał?**
W Krainie Staranności pieniądze nie znikają – one się transformują. Z czasem stają się kapustą kiszoną, stołami składanymi i frekwencją powyżej 60%. A jeśli ktoś pyta za dużo… to znaczy, że nie rozumie ducha wspólnoty.
Bo przecież **zysk nie zawsze jest widoczny na papierze. Czasem widać go w oczach seniorki, która po raz pierwszy w życiu zatańczyła polkę na scenie z napisem „Aktywni Lokalnie 2024+”.**
---
Jeśli chcesz, kolejna część może być o kontroli z zewnątrz... może z Ministerstwa Prawidłowego Wydatkowania? xD
Wczoraj na rynku był żywy komiks wyjazd Ostrowieckich pisiorkow na granicę