Witajcie,
nie mam komu się wygadać, zero znajomych, bo tak jak napisałam nie potrafię nikomu zaufać ale już mam tego dosyć i pomału szaleję z tej samotności, nie wiem co powinnam zrobić aby zmienić swoje życie i podejście. Znacie może jakąs skuteczną terapię dla kogoś takiego jak ja? Do tej pory związałam się właśnie z jednym partnerem, kt. jak po czasie się okazało miał problemy z alkoholem a ja byłam z nim z litości, chorego uzależnienia, tego, że ktoś okazał mi w końcu zainteresowanie? Wszystko po trochu ale do tej pory się zbieram po doznanych urazach, najbardziej mnie męczy moja ciągła pobudliwość emocjonalna, wciąż wypatruje zagrożenia, nie wiem co to nuda, pomóżcie mi proszę bardzo jeśli potraficie
na poczatek proponuje Eskulapa albo musisz znalezc kogos kto hmmm no wlasnie kogos kto bedzie swiadomy Twoich problemow i to zaakceptuje. Wazne zeby sie nie poddawac i NIGDY nie zanizac wlasnej wartosci.
mam tak samo, nie ufam nikomu, wszystkich ludzi bez wyjątku postrzegam jako wrogów, zero znajomych, zero przyjaciół, ale mnie samotność aż tak bardzo nie przeszkadza
pozdrawiam
A jak chciałabyś żeby ci pomoc ? Jesteś w stanie spotkać się z kimś żeby pogadać nawet jeśli nie ufasz nikomu ? jeśli tak jestem do dyspozycji pozdrawiam:)
mam ten sam problem jezeli chodzi o samotnosc, troche sie przejechalam na ludziach, jakbys chciala pogadac czy sie spotkac ,,daj znac :)
Ja mam nieco podobny problem, nienawidze ludzi, wszystkich, nie potrafie sie do nikogo przywiazac emocjonalnie, bo wiem, ze kazdy czlowiek jest falszywy. Nie liczy sie dla mnie moja wlasna rodzina, nie czuje smutku jezeli nawet umrze ktos "najblizszy" itp. Czuje sie calkowicie wyprany z uczuc, pewnie przez to, ze zadnym pozytywnym nikt mnie nigdy nie obdarzyl przez cale 25 lat. Po wszystkich zlych doswiadczeniach nie umiem zaufac ludziom, nie lubie z nimi rozmawiac, nie chce sie integrowac z grupami, w ktorych znajduje sie nawet z przymusu, np. praca. gdzie szukac pomocy, czy w ogole warto? jest sens to ciagnac?
Ja mam odwrotnie całkowicie, mimo ze tez DDA, jestem bardzo otwarta na ludzi, kocham życie, ktore dopiero teraz gdy opuściłam rodzinny dom, mam swoja rodzinę, dzieci, męża jest szczęśliwe!!!!! Kazdy postrzega mnie jako szalona i wesołą, staram sie ufać ludziom i to chyba zbyt łatwo mi przychodzi.Fakt, ze lata życia jako DDA przypłaciłam nerwicą lekową ale życie i tak jest piękne!!!
Mam podobnie:) I czasami problem z akceptacja przez innych, ale staram sie być wesola.
ciekawe to co powiedziales ja chyba mam to samo--poddales sie jakiejs terapii czy co? jak tak daj znac,...pozdr
Moj ojciec jest alkoholikiem, a matka niedojrzala emocjonalnie niemal 60 latka, ktora zatrzymala sie na etapie nastolatki. Przez cale zycie bylam sama i bez zadnego wsparcia. W dziecinstwie doswiadczylam przemocy fizycznej i psychicznej.
Jestem po 30 i do tej pory nie potrafilam stworzyc swojej rodziny. Niekiedy mysle o terapii, ktora pomoglaby mi zamknac w glowie i sercu rany z przeszlosci, ale czy to ma sens jesli nie zerwe kontaktow z rodzina? Ach...
Najpierw, to sobie zbadaj funkcjonowanie nadnerczy i kory nadnerczy. Jednak, to powinno się badać w towarzystwie badań przysadki i tarczycy, bo one wpływają na swoją pracę wzajemnie, taka trójca. Jeśli ich wydzielanie będzie w normie, wtedy zacznij z psychologami. Wcześniej mija się to z celem.
Czytam,bo jestem matką DDA. Rodzina nadal funkcjonuje w patologii. Gdybym wiedziała kiedyś, jaką krzywdę robię dziecku na całe życie - zostawiłabym dziada dawno. Niestety zawsze był jakiś pretekst i tak trwa. DDA wyjechało, jest samotne, dorosłe, nieudane związki za sobą, i zaczęło terapię, 8 x mies po 100 zł. Jakby lepiej jest.Dziewczyny młode, nie myślcie, że będxie lepiej, ratujcie dzieci i siebie.
Dobrze, ze jestes swiadoma problemu. Moja matka wrecz odwrotnie. Poniewaz regularnie straszy mnie, ze popelni samobojstwo, nie potrafie nie bac sie, nie myslec o niej, ulozyc sobie zycia i zajac wylacznie wlasnymi sprawami. Nie byloby mnie stac na tak kosztowna terapie..
Nas też nie stać. Ale nie bedxie wiecznie trwała, niedługo będzie raz w tyg. Musimy to zrobić, to parę tysięcy, a może normalne życie za to? Przecież jakby była chora fizycznie też bym ją ratowała, a chora jest *niewidzialnie*.
Chcialabym miec taka matke jak Ty... Moja, kiedy bylam chora fizycznie - lezalam w szpitalu po wypadku, nawet do mnie nie przyjechala... Dla niej pokonac 200 km to byla przeprawa zycia. Nie zdobyla sie na nia.
Wiesz, może rzeczywiście dla Twojej matki była to podróż nie do przebycia. Może jeszcze nie nadszedł czas na podróże dla niej. To nie znaczy, że jest jej wszystko jedno. Pewnie bezsilność ją tłamsi, pewnie wyrzuca sobie różne rzeczy, których nie zrobiła. Ale nie chcę się nad nią litować, ani mówić, że nie powinnaś wymagać od niej czegoś, ani nie chcę jej usprawiedliwiać. Chciałam Cię podnieść trochę na duchu, ale nie wiem jak, bo wiem też, że ranią Was błahostki, dla innych nieistotne, byle słowo może być bolesne. W sytuacjach krytycznych nauczyłam się milczeć i słuchać, tak najbezpieczniej dla obu stron.
A gdzie odbywa terapię? Bo sam właśnie szukam jakiegoś ośrodka (gdzieś poza Ostrowcem).