Może na to pytanie odpowie ci ktoś kto też uważa że Boga ktoś wymyślił. To śmieszne, że zadajesz takie pytanie osobie wierzącej.
Zawsze możesz sypnąć dogmatem. Nikt się nie zorientuje.
Mamy różne pojęcie o tym, co jest śmieszne.
Korekta - (1Kor 10, 13)
Uważaj żebyś ty nie musiał zaliczyć spektakularnego wyjścia I oby nie skończyło się to jednoczesnym zejściem :))
Cierpienie i problemy są skutkiem seksu, nadmiernej i zbyt częstej kopulacji która nie ma na celu poczęcia nowego życia. Depresje są skutkiem dewiacji i zboczeń które są popularyzowane przez antypolskie media. Kto nie uprawia seksu ten jest zdrowy i ma siłę
Masz prawo do własnych ocen. Ja akurat tych, które zaprezentowałeś/aś nie podzielam :)). Gdybyś jednak miał/a chotę na poważne pochylenie się nad sensem cierpienia to poczekam, jestem cierpliwa.
Tylko czy ten wątek ma być rozmową o sensie cierpienia czy środkiem duchowej akwizycji? Bo wiesz, Ty jesteś osobą wierząca, ale nie wszyscy użytkownicy forum są. Dla mnie możesz równie dobrze mówić o cierpieniu w kontekście krzyża albo w kontekście wątroby Prometeusza. Dla mnie oba te konteksty są czysto literackie.
20:40. Maru1 też, podobnie jak ciemniak 12, zmieniłeś nick? Co wy macie z tymi numeracjami obaj?
17.12, uprawiam seks od lat z tą samą osobą i mam zdrowie i siłę. Twoje teorie są chore.To ty masz jakieś dewiacje związane z seksem pisząc takie bzdury.
Wygląda na to że większość ludzi próbuje wyprzeć cierpienie z życia i udawać że ono nie istnieje. Nawet rozmawiać na poważne tematy niektórzy nie potrafią. Nic więc dziwnego że na tym forum większość wątków jest o niczym a jak pojawia się coś sensownego to nie ma komu dyskutować. Smutne to. Gdzie wasza inteligencja ? Szczęśliwa, dzięki za ten wątek, mam nadzieję że mimo wszystko rozwinie się on w dobrym kierunku.
Witaj gościu z 22.24.
Dopiero teraz zauważyłam twój post. Jestem przekonana że wątek się rozwinie w dobrym kierunku i to tylko kwestia czasu, kiedy puste głowy będą musiały się w końcu z tym pogodzić. No bo ileż można nawalać się siejąc populizm albo gderać o różnych aspektach życia intymnego sprowadzając i tak wszystko do poziomu chuci. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że "oświeceni" przypisują mi uparcie tożsamość innej osoby znanej tu na forum, która stała się dla mnie niejako inspiracją do pisania tutaj. Wyrazy szacunku. Jeśli czytasz, wyjaśnij mi proszę, dlaczego przestałeś się podpisywać, bo tego nie rozumiem. Mam też jednak świadomość, że nie muszę tego rozumieć. Myślę jednak, że więcej komplikacji jest teraz niż było przedtem. Przynajmniej cięgi rozkładały się na nas dwoje. Teraz obrywam sama za dwie osoby. Dlaczego ?
Przepraszam, że w tym poście poruszyłam te kwestie, ale tak jakoś wyszło.
Szczęśliwa, wracając w 100% do tematu wątku. Chcę poruszyć kwestię, gdzie piszesz o tym, ze ludzie nie odczytują znaków dawanych przez Boga, a przez to często popadają w kłopoty, które niosą cierpienie. A co z ludźmi, którzy cierpią fizycznie i psychicznie z powodu ciężkich i często nieuleczalnych chorób? Czy ci ludzie zapadli na te choroby, bo nie umieli odczytać znaków dawanych przez Boga? Pomijam oczywiście tych, którzy są chorzy z powodu choroby alkoholowej czy innej, spowodowanej uzależnieniem od wszelakiej maści używek.
Dodam jeszcze do postu z 21.42, maleńkie, cierpiące dzieciątka. Z jakiego powodu One cierpią? Jaki jest powód ich strasznych chorób czy cierpienia z powodu złych rodziców? Czy można od nich wymagać umiejętności odczytywania znaków od Boga? Czym zasłużyli na takie cierpienia? I jaka jest ich istota?
Odpowiedź na post z 21.04.2018 r. z godz. 21.42
Spróbuję ci wyjaśnić to, o co pytasz, tak jak ja to rozeznaję w związku przyczynowo skutkowym i od razu uprzedzam, że wcale nie oczekuję od ciebie, że podzielisz moje zdanie. Nie wejdę też w dalszą dywagację tylko dla bicia piany. Co innego, gdy podejmiesz rzeczową dyskusję.
Tak więc wygląda to mniej więcej tak:
Bóg nas kocha jak ojciec. Skoro kocha jak ojciec, to chce byśmy do niego wrócili; do życia, które pierwotnie przygotował dla człowieka w raju, który przez śmierć Chrystusa na nowo został dla nas otwarty, a z którego wcześniej wygnał Ewę i Adama (aż do śmierci Chrystusa i Jego zmartwychwstania niebo było dla człowieka zamknięte- był tylko szeol). Skoro chce powrotu tam każdego człowieka, to może dopuścić w naszym życiu, w którym błądzimy, takie fakty, które powrót mają nam umożliwić. I to nie fakty proste, łatwe i przyjemne (bo w sielance raczej nikt nie pyta dlaczego jest tak jak jest), ale właśnie takie, w których człowiek traci przekonanie , że wszystko wie najlepiej, że jest panem życia nie tylko swojego, ale często i innych ludzi i zupełnie nie liczy się z tym, co Bóg mówi do nas w swoim słowie. Uważam, że dopuszcza takie fakty, które zaznaczam- nie są Jego dziełem- które jesteśmy w stanie udźwignąć, gdy na nim się oprzemy. Do tych trudności możemy podejść na różny sposób. Możemy na przykład zakasać rękawy - mówiąc oględnie - i po ludzku wyeliminować te trudności lub ich negatywne skutki. Jeśli do problemu nie podejdziemy " po Bożemu" a postąpimy jak poganim, to kochający nas Bóg troszczący się o swoje dzieci dopuści w naszym życiu kolejne cierpienie i tak jak w pierwszym przypadku znów oczekiwał będzie na reakcję człowieka, który jest wolny w swoich wyborach (myślach, słowach, czynach). A natura człowieka będącego wolną istotą ma to do siebie, że człowiek próbuje albo być mądrzejszy od Boga i albo go w czymś wyręczać, albo się z Nim kłócić, albo się na Niego nie oglądać. Cierpienia jednak uczą nas z czasem pokory. Życie nasze na ziemi usłane różami nie jest, bo tu rządzi ktoś inny, a nie Bóg. Trudne doświadczenia każdego potrafią postawić do pionu. Czy to pionizowanie będzie dla nas trudne, czy też łatwiejsze zależy od tego, czy mamy dość wiary w to, że sensem cierpienia nie jest zniszczenie człowieka, a jego zmartwychwstanie do nowego życia już tu na ziemi ( życia opartego na Bogu).
To tyle gdy chodzi o spojrzenie na cierpienie jak na megafon Boga, przez który ten krzyczy do nas byśmy się obudzili ( tak jak w cytacie z pierwszego postu, który tu zamieściłam).
Na razie nie roszczę sobie pretensji, do wchodzenia w istotę cierpienia w życiu człowieka posiadającego wiarę.
15:06 W zupelnosci sie z Toba zgadzam. Nie jestesmy sami, jestesmy jednoscia, i myslenie, ze czlowiek jest samotny jest uluda. Jestesmy ta sama, zjednoczona energia i cierpienie innych jest tez naszym cierpieniem. Tak samo jest z radoscia. Mysle, ze Jezus to rozumial i probowal te mysli przekazac innym. Ale religie, ktore powstaly po Jezusie, to juz inna sprawa. NIC NIE MAJACA Z JEGO NAUKA WSPOLNEGO!