Gospodarka globalna to mistrzostwa świata, w których walczą ze sobą koncerny
z poszczególnych krajów. I kto więcej z kogo wyciśnie, ten wygra bogactwo
dla swojego kraju. Ja chcę, żebyśmy nie byli gorsi od Niemców, czy
Duńczyków - mówi Ryszard Florek, drugi największy na świecie producent okien
dachowych
Leszek Kostrzewski, Piotr Miączyński: "Dlaczego w Polsce zarabiamy cztery
razy mniej niż w bogatych krajach Europy Zachodniej... skoro jesteśmy w tej
samej Unii Europejskiej już od 2004 r., a kapitalizm mamy w Polsce już ponad
20 lat" - to tytuł broszury opracowany przez pana fundację. No właśnie,
dlaczego?
Ryszard Florek, prezes i współzałożyciel firmy Fakro: Żyjemy w państwie,
które jest cztery razy mniej wydajne od Niemców czy Duńczyków.
Polak panu powie: "Pracuję od rana do wieczora, wstaję o 7, kładę się o 22.
I jak byłem biedny, tak jestem". Więc mi pan tutaj imputuje, że ja mało
wydajny jestem?
Nie chodzi o wydajność Kowalskiego, lecz całej wspólnoty ekonomicznej w
przeliczeniu na statystycznego Polaka mierzoną jako PKB na osobę, a tego nie
wyliczam ja, tylko urząd statystyczny. Po to założyłem fundację Pomyśl o
Przyszłości, aby to tłumaczyć.
" Kupując produkty z importu lub produkowane w Polsce przez zachodnie
koncerny, pomniejszamy polskie PKB, czyli średnie krajowe wynagrodzenie"
W dużym uproszczeniu tak.
To co? Powinniśmy kupować tylko polskie produkty?
To zależy, czy chcemy więcej zarabiać, czy nie. Trudno kogoś zmuszać, żeby
był bogaty.
Kupuję polski ser, buty i mam od tego mieć większą pensję???
Wynagrodzenie Kowalskiego, Wiśniewskiego czy Nowaka zależy od jego
wykształcenia, od pracy, jaką wykonuje. Zależy jednak też od tego, w jakiej
wspólnocie ekonomicznej działa. Jak cała ta wspólnota funkcjonuje? Jaki jest
PKB danego kraju? Im więcej wszyscy razem wytworzymy, tym więcej możemy
przeznaczyć na wynagrodzenia. Polacy słabo zarabiają, bo nasza wspólnota
ekonomiczna - Polska jako całość - jest mało efektywna. Jesteśmy członkami
Unii Europejskiej, lecz w Unii gospodarczo każdy kraj rozwija się
samodzielnie.
My słabo efektywni? Przecież tłumaczymy panu prezesowi jeszcze raz - Polak
haruje od świtu do nocy.
Nie wszyscy. Na 38 mln Polaków w sferze produkcyjno-usługowej pracuje tylko
14 mln. A więc jeden zatrudniony musi pracować na trzy osoby. W Niemczech
zatrudnionych jest 40 mln osób na 80 mln mieszkańców, czyli jeden
Niemiec/Niemka pracuje na dwie osoby. I to jest tylko jeden z kilkunastu
powodów.
Idziemy do sklepu i kupujemy włoską pralkę.
Właśnie panowie wspomogliście włoskie PKB. I spowodowaliście, że we Włoszech
ludzie będą więcej zarabiać.
Ale jeżeli ci Włosi zbudowali fabrykę w Polsce i u nas sprzedają te pralki?
To owszem, częściowo będziecie wspierać polskie PKB, ale włoskie również. Bo
ok. 20 proc. wartości tej pralki to włoskie know-how, włoskie licencje,
patenty, marka, włoscy inżynierowie, włoska technologia, odsetki od
wewnętrznych kredytów, które firma zaciągnęła w tamtejszych bankach. To jest
wartość dodana dla włoskiej gospodarki.
Jak nie będziemy kupować włoskich, francuskich rzeczy, to oni nie będą
kupować naszych.
Ale oni nie chcą kupować naszych produktów, jeśli nie muszą! Klient
francuski jest skłonny zapłacić więcej za towar ze znaczkiem "made in
France" niż za identyczny produkt "made in Poland".
Konsumenci w tamtych krajach wiedzą, że jeżeli miejscowy producent otrzymuje
więcej pieniędzy za swój produkt, może również więcej zapłacić pracownikowi,
który przy jego wytwarzaniu pracuje.
Gdy nasi przedstawiciele handlowi sprzedają okna w Niemczech, jeżdżą w
niemieckich autach. Niemcy zwracają na to uwagę. Gdybym przyjechał japońskim
autem na polskich tablicach, nikt by ze mną nie rozmawiał. Kiedy zaczęliśmy
dostarczać okna do francuskiej sieci marketów budowlanych, cisnęli nas,
żebyśmy wybrali francuską firmę przewozową i współpracować z francuskim
bankiem.
Takie myślenie wspierają tam urzędy, media, wszystkie opiniotwórcze
środowiska. Kiedy kilka lat temu na skutek zatrucia bakterią E.coli wybuchła
w Niemczech epidemia za sprawcę lawinowo rosnących zachorowań od razu uznano
importowane z Hiszpanii ogórki. Ale gdy okazało się, że przyczyną epidemii
są niemieckie kiełki, miejscowe media stopniowo wyciszały informację.
Podobnie zareagowali niemieccy dziennikarze w przypadku informacji o
rodzimym producencie, który do paszy do drobiu dodawał zużyty olej
silnikowy. Szybko przestały o tym informować. Dbając o odpowiedni PR dla
swojej gospodarki. Wyobrażacie sobie panowie, że tak odpowiedzialnie
zareagowałyby media w Polsce? Nie sądzę.
Zagraniczne inwestycje w Polsce panu nie odpowiadają?
Wręcz przeciwnie. Klaszczę i trzymam kciuki. Przecież tworzą miejsca pracy
oraz wprowadzają do Polski wiele nowych technologii, a także wiele
eksportują.
A jednak jest pan na nich cięty.
Na nich absolutnie nie. Trudno mieć pretensje do nich, że chcą być bogaci.
Pretensje można mieć tylko i wyłącznie do polskich elit, że nie tłumaczą
Polakom, jak żyć w gospodarce kapitalistycznej, aby korzystać z jej
dobrodziejstw.
Bo dlaczego Polacy mają być gorsi niż Niemcy, Szwedzi czy Holendrzy? Jak są
mistrzostwa świata w piłce nożnej, to chcemy z nimi wygrywać. Tak?
Oczywiście.
To dlaczego w gospodarce mamy przegrywać? W tej chwili gospodarka globalna
to nic innego jak mistrzostwa świata, w których walczą ze sobą koncerny z
poszczególnych krajów. I który koncern więcej z innego kraju wyciśnie w
postaci licencji, patentów, ogólnie mówiąc, kosztów korporacyjnych, ten
wygra bogactwo dla swojego kraju. Ja chcę po prostu, żebyśmy nie byli gorsi
od Niemców czy Duńczyków.
A jak na razie wygląda podstawowy typ inwestycji zagranicznych w Polsce?
Stawia się linię produkcyjną z gościem od wkręcania śrubek i panią od
wklepywania danych do komputera. Polak jest tylko tanią siłą roboczą
konkurującą z Chińczykiem, Wietnamczykiem czy Hindusem. Jeżeli zagraniczny
inwestor uzna, że tam jest taniej, to się z Polski wyniesie.
U siebie, w macierzystym kraju zagraniczna firma pozostawia główną bazę z
wysoko płatnymi najlepszymi miejscami pracy - projektantami, prezesami,
inżynierami.
Takich stanowisk do wkręcania śrubek też nam potrzeba.
Oczywiście jak ktoś jest głodny, to zupa też jest dobra. Czyli jak mamy duże
bezrobocie, to dobrze, że są inwestorzy zagraniczni, którzy je zmniejszają.
Tyle że obywatel musi zdawać sobie sprawę, że kiedy on je zupę, to Duńczyk
zjada zupę, kotleta i szparagi i jeszcze deser.
Adam Góral, szef komputerowego giganta Asseco, mówi tak: polskie firmy
powinny się wspierać. Jeżeli ubezpieczenie, to w PZU. Konto, lokata czy
kredyt - w PKO BP. A jeśli niemiecka czy amerykańska spółka daje lepsze
warunki? - Wtedy idziesz do PZU czy PKO BP i mówisz, że dostałeś lepszą
ofertę. Niech ją przebiją - odpowiadał niedawno Góral w "Gazecie".
W większości krajów tak jest. Dlaczego nie miałoby być tak i w Polsce?
Jesteśmy w UE i takie preferowanie może być uznane za naruszenie zasad
konkurencji.
Nawet jeżeli nie można takiego sprzyjania lokalnym firmom wpisać do prawa,
to Niemcy czy Szwajcarzy w praktyce i tak je stosują. Mają swoje sposoby.
Urzędnik zawsze znajdzie jakieś powody, żeby wygrała miejscowa firma. Oni
mają to zakodowane w tyle głowy.
Nawet jeżeli miejscowy produkt jest droższy od konkurencji, to urzędnik
powie, że jest lepszej jakości, ma szybszy serwis, a dana firma jest
bardziej wiarygodna. Tak się to oficjalnie argumentuje. Polski konsument tak
nie myśli. Ma być dziś tanio, i tyle. Przy podejmowaniu decyzji zakupowych
konsumenci nie uwzględniają korzyści dla wspólnoty i dla siebie w
przyszłości, czyli pogłębiają swoją biedę.
Ekonomiści pocieszają, że jeżeli będziemy się rozwijać w takim tempie, w
jakim się rozwijamy, to już w 2026-28 będziemy na tym samym poziomie
rozwoju, co Niemcy teraz.
Dla mnie to demagogia, nie ekonomia. Żebyśmy za 20 lat byli na tym samym
poziomie, co Duńczycy czy Niemcy, to powinniśmy mieć co roku 10-proc. wzrost
PKB. A my w 2013 r. mamy mieć 2,5 proc., i to jak dobrze pójdzie. W takim
tempie to i za 300 lat nikogo nie dogonimy.
Chyba że na Zachodzie gwałtownie tąpnie.
A co to za pocieszenie? Mamy się cieszyć, że oni zbiednieją, to w naszej
biedzie będzie nam lepiej? Skupmy się na naszych problemach i tym, jak je
załatwić. Emigracji młodych ludzi. Rozwalaniu naszej gospodarki przez
dotacje unijne.
Pan z nich nie korzysta?
Raz skorzystaliśmy (badania i rozwój), lecz więcej z tym problemów niż
pożytku, jeśli się to do końca wszystko policzy. Dla wielu przedsiębiorców
mogą być jednak pożyteczne, lecz nie zawsze dla samorządów.
Dlaczego?
Jeżeli panowie złapalibyście sarenkę i hodowali w domu, a po dwóch latach
wypuścili do lasu, to co z tej sarenki będzie?
Obiad.
Dziś taką sarenką jest Grecja. Cały czas była faszerowana przez Komisję
Europejską dotacjami, z których sporą część inkasowały niemieckie firmy. A
teraz ma tę karmę zwrócić. Jak? Skoro jej gospodarka właściwie przestała
istnieć?
Poza tym dotacje sprzyjają korupcji. Do ich rozdawania trzeba stworzyć cały
aparat urzędników. I wreszcie zadłużają państwo i samorządy, bo aby z nich
skorzystać, trzeba wziąć kredyt na wkład własny. A z czego potem te kredyty
zwrócić - podnosząc bez ograniczeń ceny za wodę, ścieki, bo się ma monopol.
Za dotacje unijne budujemy drogi...
I to są nieliczne przykłady dobrze wykorzystanych dotacji. Oby jeszcze
wykorzystały je polskie firmy, które zdobędą w Polsce doświadczenie i
kapitał, aby potem budować za granicą. Ale mnie chodzi o coś innego. Ja
mówię o szkodliwości dotacji dla samorządów.
A konkretnie?
Choćby dotacja na budowę miasteczka galicyjskiego w Nowym Sączu. Chodzi o
rekonstrukcję od podstaw na łące dawnego miasta. Niby taka atrakcja
turystyczna, a nie ma tam żadnych turystów. Gmina, aby je postawić, musiała
się zadłużyć. I aby to miasteczko utrzymać, trzeba będzie wydawać kolejne
pieniądze.
Zamiast tego można było zrobić w mieście lepsze drogi, uzbroić działki pod
potencjalne inwestycje, które dadzą nowe miejsca pracy w gospodarce.
Inny przykład. Nowy Sącz dostał z UE 200 mln zł na budowę kanalizacji. I
teraz na hura szuka się firm, które są w stanie przeprowadzić te prace, bo
inaczej dotacja przepadnie. Ściąga się tirami rury z Zachodu. Gdyby nie było
dotacji, to powstałaby polska firma, dałaby pracę miejscowym i sama te rury
zrobiła. Opracowała własną technologię. Może kanalizacja nie powstałaby w
dwa lata, tylko w dziesięć, ale polski PKB by wzrósł.
Miasto nie byłoby tak zadłużone, a firma polska, mając możliwość sprzedaży
na naszym rodzimym rynku, płaciłaby do kasy miasta podatki. Może z czasem
tak by urosła, że weszłaby na inne rynki, a teraz na realizacji naszych
potrzeb bogacą się inni.
A może należałoby postawić warunek: kupimy od was rury, ale jak je
wyprodukujecie w Polsce (tak ja się rozwija Korea Południowa), lecz
korzystanie z dotacji unijnych na to nie pozwala.
Czemuś biedny boś głupi, czemu głupi boś biedny. On ma rację z naszą świadomością to 300 lat na dogonienie to mało.
Długie ale warto przeczytać. Bedziemy robić tylko na utrzymanie infrastruktury na którą nas nie stać.
ten watek jest kolejnym przykladem na to, ze moder forum celowo kisi niewygodne tematy w poczekalni. Jak juz temat wychodzi na swiatlo dzienne, to okazuje sie ze jest na 4 - 5 stronie