Tak, jest w kraju więcej miejsc niż kandydatów.
Typowa polityczna nagonka.
Sprawdź fakty przed zadaniem pytania.
Nasłuchałeś się bajek opowiadanych w porze dobranocki?
"Od 2000 roku liczba uczniów spadła o 35 proc. Szkoły mają niewykorzystany potencjał sal dydaktycznych. Ponadto może być on zwiększony przez zaadoptowanie pomieszczeń po gimnazjach. Biorąc pod uwagę decyzje samorządów dotyczące przekształcenia gimnazjów, liczba miejsc w szkołach ponadpodstawowych i ponadgimnazjalnych może zostać zwiększona o około 80 tys."
"Podkreślamy, że konkurencja do popularnych liceów ogólnokształcących istniała od dawna Na przykład w ubiegłym roku, do II Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Batorego w Warszawie, do I klasy aplikowało 600 uczniów, a zostało przyjętych 218. Do I klasy w VIII LO im. Adama Mickiewicza w Poznaniu było 348 kandydatów, a przyjętych zostało 184. Do IX Liceum Ogólnokształcącego im. Klementyny Hoffmanowej w Warszawie było 2000 chętnych, zaś przyjęto 240."
A nawet jak nie to co ? Więce dziecij pójdzie do zawodówek czy techników bo i tak do liceum sie nie nadają przy słabych wynikach, trzeba po konkretny zawód a nie po mature i papierek po studiach. Liczy sie fach w ręku, a po liceum nie ma nic więcej innego czego nie masz gdzie indziej po za wierszami lektursmi i zbedną wiedzą ktora sie w zyciu nie przydaje.
Zaraz mamunie powiedzą ze zle oceny "bombelków" to wina nauczycieli
Złe oceny to nie wina nauczycieli , tylko dzieci . Tylko o dostaniu się do wybranej szkoły powinny decydować właśnie te oceny i osiągnięcia a nie ilość wolnych miejsc . Szkoły niestety się nie rozciągną . Jakim zaangażowanym pracownikiem będzie kiedyś człowiek , który zdobył zawód z przypadku ?
Było tak kiedyś, że w najlepszych szkołach tworzono dodatkowe miejsca i klasy, żeby wszyscy chętni mogli się dostać? Czy zawsze było tak, że część chętnych musiała iść do nieco słabiej notowanych placówek, bo mieli ciut za słabe oceny, żeby być uczniami tych z samego wierzchołka?
A jakie to ma znaczenie w dzisiejszych czasach? Dane mi było skończyć najlepsze liceum w Ostrowcu i później bardzo dobre studia. Po powrocie do rodzinnego miasta praca była, a i owszem tylko, że ludzie z "układów" kazali mi się dostosować! I rządził kierownik po wieczorowej maturze albo tzw. przyniesieni w teczce. Wprawdzie nastąpił czas wymiany pokoleniowej, ale wszystko zostało po staremu. No więc dobry fach w rękach to podstawa i zawsze można uzupełnić go papierem.
Za moich czasów (po skończonej 8 klasie ) do szkół średnich (liceów, techników) były egzaminy. Egzaminy weryfikowały, kto nadaje się do nauki w danej szkole. Kto nie zdał egzaminów z przedmiotów obowiązkowych - język polski i matematyka, musiał zadowolić się nauką w innej szkole. Potem nauka w danej szkole eliminowała uczniów tzw. słabych np. rozpoczął naukę w technikum, nie radził sobie więc przenosił się do zawodówki, nie radził sobie w liceum dziennym, przenosił się do wieczorowego. Naukę kończyli najlepsi z najlepszych. A teraz wielkie halo. Szkoła nie jest z gumy i nie rozciągnie się, żeby przyjąć wszystkich, którzy akurat o danej szkole zamarzyli.