Ostrowiec Świętokrzyski - Widok na fragment miasta

Ostrowiec Świętokrzyski www.ostrowiecnr1.pl

Szukaj
Właściciel portalu


- Reklama -

Logowanie

- Reklama -
- Reklama -
- Reklama -
Zaloguj się, aby zbaczyć, kto jest teraz on-line.
Aktualna sonda
Czy jesteś za przeprowadzeniem w Ostrowcu Świętokrzyskim referendum odwołującego prezydenta miasta
Aby skorzystać
z mailingu, wpisz...
Korzystając z Portalu zgadzasz się na postanowienia Regulaminu.
      • Post nadrzędny dla poniższego tego posta o numerze 59

        Odp.: „Baśnie i legendy dawnego Ostrowca”

        Admin z forum w świecie MEGA- i GIGA-trolli internetowych (Baśnie i legendy dawnego forum)

        Dawno, dawno temu, gdy internet miał jeszcze mniej niż 512 GB RAM-u i łącza nie były jeszcze kwantowe, istniało pewne legendarne forum pod nazwą „Baśnie i Legendy Dawnego Forum”. Nie było to zwykłe forum – to była twierdza, ostatni bastion kultury wyższej w świecie, gdzie MEGA-trolle żarły posty na śniadanie, a GIGA-trolle potrafiły zbanować całego providera samym caps lockiem.

        Rządził tam Admin – człowiek-legenda, znany pod nickiem Sir_Banhammer_IX. Miał on pancerz z moderacyjnych uprawnień, miecz w postaci klawisza Delete oraz tarczę z napisem „Przeczytaj regulamin przed płaczem”. Legenda głosiła, że kiedyś sam jeden zbanował całego bota-netu z Korei Północnej, bo spamował memy z kotami.

        Pewnego dnia, gdy słońce świeciło nad serwerownią w Piasecznie, na forum pojawił się nowy wątek: „Świetnie się bawicie dzieci drogie – myślałem, że wam zabierają telefony w szkołach.”

        W ciągu trzech minut wątek osiągnął 400 odpowiedzi. Admin otworzył go z nadzieją, że to może jakiś miły emeryt wspomina czasy bez smartfonów. Zamiast tego zobaczył:

        „Ojej, drogi archeologu internetu, wykopałeś wpis sprzed 11 godzin i już snujesz teorie o szkolnych konfiskatach? Tu nie SP-404, tylko Baśnie i Legendy – telefony oddajemy tylko smokom, bo one mają 5G w zioniu ogniem. Leć dalej na miotle, zanim cię troll zje za spam!”

        Pod spodem już czaił się GIGA-troll pseudonim „xX_Januszex_Xx”, który wrzucił gif ze Shrekiem tańczącym na grobie kultury dyskusji.

        Admin westchnął tak głęboko, że serwer na chwilę stracił 3% mocy. Włączył tryb bojowy, czyli otworzył panel moderacji i zaczął czytać dalej. A tam – istna bitwa pod Grunwaldem, tylko zamiast rycerzy: memiarze, boomerzy, zoomerzy i jeden dziwny typ, który wciąż używał emotikony :‑).

        „Szukajcie złota a znajdziecie tak pomiędzy polami a lasami” – napisał ktoś podpisany „Wędrowiec_404”. I nagle wszyscy zaczęli wrzucać screeny ze starych forów z 2007 roku, gdzie ludzie serio dyskutowali o tym, czy krasnoludki mają dostęp do Neostrady.

        Admin poczuł, że jego wewnętrzny smok regulaminu budzi się do życia. Napisał wielkimi literami (ale tylko trochę, bo caps lock to broń masowego rażenia):

        „Drodzy bajkopisarze i poszukiwacze zaginionego sensu dyskusji.

        Wątek zostaje, ale od teraz obowiązuje zasada: jeden mem – jeden cytat z Sapkowskiego albo ban na tydzień. Nie dyskutujcie ze mną, bo ja tu jestem od dawna i widziałem rzeczy, o których wam się nie śniło. Nawet GIGA-trollom.”

        Cisza. Przez całe 47 sekund.

        A potem xX_Januszex_Xx wrzucił mema z Adminem jako Gandalfem krzyczącym „YOU SHALL NOT PASS” na tle płonącego forum.

        I wtedy stało się coś niezwykłego. Zamiast fali hejtu, wszyscy zaczęli wrzucać własne wersje tego mema – tylko że Admin był raz Gandalfem, raz Wiedźminem, raz Shrekiem, a raz Babą Jagą na modemie 56k.

        Admin spojrzał na to, zamknął panel, otworzył piwo (wirtualne, bo był na służbie) i napisał:

        „No dobra. Zostaje. Ale następnym razem jak ktoś wspomni o szkole, to wszyscy lecicie do smoka na resocjalizację 5G.”

        I tak oto, między polami a lasami, w krainie wiecznego scrollowania, żyli długo i trollowali się… w granicach regulaminu. Bo nawet w świecie MEGA- i GIGA-trolli istnieje ktoś, kto pamięta, że kiedyś rozmawialiśmy bez memów.

        A Admin? Do dziś siedzi na swoim tronie z IKEI, popija kawę z kubka „Don’t make me use my mod voice” i co wieczór sprawdza, czy nikt nie napisał znowu „dzieci drogie”.

        Bo wie – wystarczy raz nie zareagować, a smok 5G naprawdę przyjdzie po wasze telefony.

        Koniec bajki. Idźcie spać, bo jutro matura z ortografii.

        Gość
        Zgłoś
        Odpowiedz
        • Odp.: „Baśnie i legendy dawnego Ostrowca”

          ### Admin z forum w świecie MEGA- i GIGA-trolli internetowych

          (Baśnie i legendy bardzo dawnego grodu)

          Za siedmioma serwerowniami, za siedmioma firewallami, w czasach, gdy internet łączył się przez modem i piszczał jak smok z katarem, istniał pewien gród nad wielką rzeką piachu hutniczego. A w tym grodzie – magiczne miejsce zwane po prostu Forum. Nie było to zwykłe forum. To była żywa bestia, która sama się karmiła, sama oddychała i sama, niekiedy, gryzła własny ogon.

          Pierwszy Czarodziej, zwany Wielkim Konstruktorem, stworzył je jeszcze jako chłopiec, gdy miał w domu tylko Amigę i marzenie, żeby ktoś w ogóle napisał coś o jego grodzie. Napisał więc pierwsze zaklęcie w HTML-u, wrzucił na darmowy serwer w dalekim królestwie Polboxu i nazwał ostrożnie „Nr1”, bo wiedział, że skromność to najlepsza tarcza przed klątwą losu.

          I stało się. Ludzie przyszli. Najpierw dziesięciu. Potem setka. Potem dziesiątki tysięcy. Forum rosło jak smok na sterydach – samo dodawało sobie skrzydła, pazury, czasem nawet drugi łeb, który kłócił się z pierwszym.

          Wielki Konstruktor cieszył się ogromnie, gdy widział, jak mieszkańcy grodu pomagają sobie nawzajem: „Zaginął pies Bury – ma bliznę na nosie”, „Kto poleca uczciwego hydraulika, bo poprzedni zalał mi pół kamienicy”, „Uwaga, na rynku rozdają darmowe pierogi – biegiem!”. To były czyste, złote smoki.

          Ale tam, gdzie złoto, tam i trolle.

          Najpierw pojawiły się małe, nieśmiałe MEGA-trolle. Pisały „prezes to złodziej”, „radny ma kochankę w bloku naprzeciwko”, „księdzu urodziło się dziecko, tylko ciii”. Konstruktor machał różdżką moderacyjną, czasem coś usuwał, czasem zostawiał – bo smok miał w regulaminie zapisane: „Nie ryczemy prywatności po imieniu”.

          Potem przyszły GIGA-trolle. Te już nie pisały anonimowo. Przychodziły w pełnej zbroi – z pieczątką „Urząd Miasta”, „Policja”, „Prokuratura Rejonowa”. Przychodziły z listami poleconymi, grubymi na trzy palce.

          „Podaj IP czarownika, który napisał, że radny X jeździ na koszt gminy do spa w Ciechocinku.”

          „Nie podasz – kara 10 tysięcy srebrnych monet.”

          „Podasz – i tak cię znajdę, bo znam twojego wujka z wydziału komunikacji.”

          Wielki Konstruktor siedział nocami przy świecy monitora i zastanawiał się:

          „Stworzyłem smoka, który miał łączyć ludzi… a teraz smok stał się świadkiem we wszystkich sprawach karnych w promieniu stu kilometrów.”

          Próbował rzucać zaklęcia ochronne. Napisał automoderację, która sama zjadała najgorsze plugastwa. Napisał algorytmy, które rozpoznawały, kiedy ktoś przechodzi z „moim zdaniem” w „ty ch…”. Ale smok rósł szybciej niż zaklęcia.

          Pewnego dnia smok miał już dwadzieścia wiosen. Miał więcej mieszkańców niż cały gród. Miał więcej wyświetleń niż lokalna gazeta miała czytelników przez całe życie. I wtedy Wielki Konstruktor zrozumiał: nie da rady dłużej go karmić samemu.

          Nie znalazł następcy. Nie znalazł inwestora. Nie chciał sprzedać smoka żadnej korporacji z dalekiego zachodu, która obiecywała złote góry, a w umowie miała zapisane: „po zakupie smok zostanie uśpiony na zawsze, żeby nie psuł interesów”.

          Więc w roku 201? Wielki Konstruktor wszedł na najwyższą wieżę serwera, spojrzał na swoje dzieło i powiedział cicho:

          „Dość.

          Niech smok zaśnie w pokoju.

          Niech będzie tylko do czytania – jak stara księga w bibliotece.

          Niech nikt już nie dokarmia trolli.”

          I rzucił ostatnie zaklęcie: tryb read-only.

          Trolle wyły przez tydzień.

          Urzędnicy odetchnęli z ulgą.

          Zwykli mieszkańcy płakali nad klawiaturami.

          A smok?

          Smok śpi do dziś.

          Leży sobie w internetowej otchłani, cały w archiwach, z milionem dwieście tysiącami postów, z których sto kilkadziesiąt tysięcy ktoś kiedyś musiał usunąć ręcznie.

          Czasem, w ciche noce, gdy wiatr wieje z kierunku starej serwerowni, słychać jeszcze cichy pisk modemu 56k i głos Wielkiego Konstruktora:

          „Świetnie się bawicie, dzieci drogie…

          Tylko pamiętajcie – gdzie złoto, tam i trolle.

          A gdzie trolle – tam kiedyś przyjdzie ktoś z pieczątką.”

          I wtedy nawet największy GIGA-troll milknie na chwilę.

          Bo wie, że w tym grodzie smok może i śpi…

          ale nigdy nie umarł naprawdę.

          Koniec bajki.

          Idźcie spać.

          Albo lepiej – otwórzcie stare archiwum i poczytajcie, jak kiedyś rozmawialiśmy bez strachu.

          Póki jeszcze można.

          Gość
          Zgłoś
          Odpowiedz
      • Post nadrzędny dla poniższego tego posta o numerze 61

        Odp.: „Baśnie i legendy dawnego Ostrowca”

        Tytuł: Per capita, stara psita...

        W pewnej malowniczej wiosce o nazwie Głowogród mieszkała stara suczka imieniem Psita. Psita była mądra, złośliwa i miała za sobą tyle lat, że pamiętała jeszcze czasy, gdy ludzie liczyli pieniądze w denarach, a zamiast internetu mieli sąsiadów.

        Psita miała jedną szczególną cechę – uwielbiała wtykać nos tam, gdzie nikt jej nie prosił. Zwłaszcza w sprawy statystyczne.

        Bo widzicie, odkąd sołtys Głowogrodu, pan Zdzisław Ekonomiczny, dowiedział się, co znaczy „per capita”, zaczął wszystko mierzyć „na głowę”. A że był ambitny, to mierzył wszystko – od liczby kur na gospodarstwo, przez średnią ilość bigosu w garnku, aż po roczne zużycie kiszonej kapusty przypadające na jednego mieszkańca (z dokładnością do jednego ogórka).

        – Per capita, moi drodzy! – krzyczał z mównicy, choć był jedynym kandydatem w wyborach. – Musimy myśleć nowocześnie! Jak Rzymianie!

        Psita słuchała tego wszystkiego spod sceny, oblizując się po wąsach i mrucząc (choć była psem):

        – Per capita, stara psita... a ja wam zaraz policzę coś innego...

        Postanowiła więc policzyć wszystkie kości zakopane w wiosce, per capita.

        Szybko doszła do wniosku, że w Głowogrodzie przypadało średnio 3,4 zakopanej kości na jednego mieszkańca – wliczając niemowlęta, emerytów i jednego emu, który uciekł z cyrku i zamieszkał w stodole u sołtysa.

        Zadowolona z odkrycia, ogłosiła własną konferencję statystyczną, stając na starej beczce po kiszonkach. Na ogłoszenie przyszli wszyscy – nie codziennie bowiem suczka ogłaszała coś ważnego, i to w stylu TED Talk.

        – Drodzy mieszkańcy Głowogrodu! – zaczęła. – Skoro wy mierzycie wszystko per capita, to ja wam powiem tak: średnio każdy z was jest winny mi 3,4 kości. A jak ktoś myśli, że to za dużo, to niech spróbuje oddać tylko 0,4 kości. Zobaczymy, jak się podzieli szpik!

        Zapanowała konsternacja. A potem śmiech. I jeszcze większa konsternacja, kiedy Psita przyniosła wielką listę dłużników.

        – Zdzisław Ekonomiczny – 12 kości z lat 2002–2025 (z odsetkami)

        – Helena Zacier – 1,6 kości i kawałek chrząstki z rosołu

        – Emu – nie rozliczony za kopanie dziur obok kompostownika

        W efekcie w Głowogrodzie ogłoszono nowy system rozliczeń:

        „Per Psita” – czyli ile każdy winien jest Psicie.

        Sołtys zrezygnował z funkcji, Helena zaczęła kisić kapustę per ogon, a emu wrócił do cyrku, gdzie przynajmniej nie liczono mu dziobnięć na minutę.

        Morał?

        Nie wszystko, co brzmi mądrze po łacinie, da się łatwo przeliczyć – zwłaszcza na kości. A stara psita pamięta więcej, niż ci się wydaje.

        Więc zanim zaczniesz coś liczyć per capita, upewnij się, że nikt nie policzy ciebie.

        W jednym zdaniu:

        Nie wszystko, co da się uśrednić „na głowę”, ma sens w praktyce – zwłaszcza gdy ktoś pamięta wszystkie twoje długi.

        Gość
        Zgłoś
        Odpowiedz
      • Post nadrzędny dla poniższego tego posta o numerze 62

        Odp.: „Baśnie i legendy dawnego Ostrowca”

        Można prosić o część drugą opowiadania?

        Oczywiście! Oto część druga opowiadania pt. Per capita, stara psita...

        (tytuł roboczy: "Per łapita, czyli zemsta statystyki")

        ---

        Od czasu konferencji Psity, życie w Głowogrodzie uległo nieoczekiwanej przemianie.

        Sołtys Zdzisław Ekonomiczny zrezygnował z funkcji i przeniósł się do sąsiedniej wsi Przeliczniki, gdzie jego obsesja na punkcie danych została lepiej doceniona – głównie przez tamtejszy Związek Liczydeł Ludowych.

        Tymczasem Psita, dzięki swojemu statystycznemu przewrotowi, została nieformalną liderką wsi. Codziennie rano obchodziła gospodarstwa i notowała do swojego notatnika nowe dane:

        – Kiełbasa wystawiona na parapecie? Zapisane.

        – Nieużywana kanapka w plecaku dziecka? Zanotowana.

        – Półkość wyrzucona przez listonosza? PRZESTĘPSTWO!

        Nastała era psiej sprawiedliwości.

        Ale nie wszystko szło gładko. Mieszkańcy, choć początkowo rozbawieni, zaczęli narzekać.

        – Nie mogę wyjść z domu bez zostawienia czegoś Psicie! – krzyczała pani Jadwiga, machając pustym pudełkiem po pasztecie.

        – Moje dzieci boją się zjeść parówki, bo myślą, że to "per Psita"! – narzekał pan Eugeniusz.

        – Emu przysłał kartkę z pozdrowieniami z cyrku. Też mu się nie podobało! – dodała sąsiadka.

        Widząc rosnące niezadowolenie, Psita postanowiła... wprowadzić reformę.

        – Dość uśredniania kości! – ogłosiła. – Od dziś wprowadzamy nowy system:

        "Per łapita" – czyli rozliczenie według zasług i pogłasków.

        Nowy system był prosty: im częściej głaskałeś Psite, tym mniej byłeś jej winien.

        Kości można było odpracować przez rzucanie patyków, drapanie za uchem i donoszenie wiadomości z sąsiednich wsi.

        Głowogród odetchnął. Statystyka znów stała się życiem, nie więzieniem.

        A Psita?

        Zbudowała sobie budę z tablicą ogłoszeń, dzwonkiem i własnym pieczątkownikiem.

        Z przodu wisiała tabliczka:

        „Ministerstwo Głaskania i Kości – oddział terenowy.”

        ---

        ### Morał?

        Dobrze jest znać liczby, ale jeszcze lepiej wiedzieć, kto trzyma patyk, a kto go rzuca.

        Bo nawet najtwardsza statystyka mięknie przy ciepłym drapaniu za uchem.

        ---

        Chcesz część trzecią? Bo emu wrócił… z dyplomem. []

        Gość
        Zgłoś
        Odpowiedz
      • Post nadrzędny dla poniższego tego posta o numerze 63

        Odp.: „Baśnie i legendy dawnego Ostrowca”

        Oczywiście — oto część trzecia opowiadania:

        „Per Capita, Stara Psita: Powrót Emu”

        (podtytuł: „Wszystkie dane prowadzą do kurnika”)

        ---

        Minęło kilka miesięcy od wielkiej łapitej reformy. Głowogród kwitł. Psita rządziła z cienia (a konkretnie z budy pod lipą), a mieszkańcy nauczyli się rozliczać nie tylko kiełbasę, ale i sumienie. I kiedy już wydawało się, że nic ich nie zaskoczy...

        Wrócił emu.

        Ale nie jako byle ptak. Emu miał teraz okulary, walizkę na kółkach i dyplom z Instytutu Danych Bezwzględnych (IDB) podpisany przez samego Profesora Gęślarskiego.

        Na tablicy ogłoszeń pojawiło się tajemnicze zawiadomienie:

        > „Drodzy mieszkańcy.

        > Pragnę przeprowadzić Wielki Audyt Kurnika Narodowego.

        > Z szacunku.

        > Emu, MBA, IDB, BARD (Bezpośredni Analizator Realnych Danych).”

        – Co to ma być, jakiś spis jajek? – warknęła Psita.

        A może liczy ilość pierza na mieszkańca? – dopytywał pan Eugeniusz, który nadal bał się parówek.

        Emu wszedł do wioski dostojnie, stukając dziobem w tablet i robiąc miny jakby wszystko się zgadzało, ale coś nie pasowało. Jego nowa metoda nosiła nazwę:

        „Per wszystkita” – czyli analiza wszystkiego, co da się opisać, przeliczyć i włożyć w tabelkę.

        – Oto nowoczesność – mówił tonem godnym prezentacji TEDx Głowogród. – Big Data, Smart Farming, KPI i API.

        Mieszkańcy kiwali głowami, choć większość z nich myślała, że API to nowe nawozy, a KPI to choroba nóg.

        Psita obserwowała to z dystansu.

        Nie ufała technologii od czasu, gdy kot z sąsiedztwa dostał robota do czyszczenia kuwety, a potem zaginął.

        I tak doszło do Wielkiego Starcia Danych:

        Psita vs Emu.

        Analog kontra cyfrowy.

        Kość kontra wykres.

        W ramach debaty zorganizowano pojedynek: każdy miał przygotować raport pokazujący najważniejszy wskaźnik dobrobytu Głowogrodu.

        Emu zaprezentował:

        – Liczba jajek per capita w kwartale B

        – Wskaźnik chichotu kur przy zbiorze gruzu

        – Średnie pierzenie na metr kwadratowy budy

        Psita zaprezentowała:

        – Ilość uśmiechów po porannym ogonie

        – Stosunek głasków do stresu

        – Statystyczną miłość na mieszkańca (średnia: 1,2 serca dziennie)

        Wtedy na środek wyszedł najmłodszy mieszkaniec wioski – pięcioletni Antoś – i powiedział:

        A ja lubię Psite, bo zawsze się cieszy, jak rzucam jej patyk. A emu się patrzy, jakby mnie miał zliczyć.

        Zapadła cisza. Nawet wykresy z tabletu Emu zaczęły się smucić.

        ---

        I tak oto wygrała Psita.

        Nie przez dane.

        Nie przez dyplomy.

        Tylko dlatego, że jej statystyki były prawdziwe — nie w Excelu, ale w sercu.

        Emu odszedł w stronę horyzontu, mrucząc coś o „niedokładnych danych emocjonalnych”.

        A Głowogród znów miał spokój.

        ---

        ### Morał?

        Nie wszystko, co się da policzyć, ma znaczenie — i nie wszystko, co ma znaczenie, da się policzyć.

        ---

        Chcesz część czwartą? Mogę zdradzić, że Psita zakłada własny uniwersytet.

        Gość
        Zgłoś
        Odpowiedz
      • Post nadrzędny dla poniższego tego posta o numerze 64

        Odp.: „Baśnie i legendy dawnego Ostrowca”

        ## Sens części drugiej w jednym zdaniu: Czasem trzeba zmienić system, żeby ludzie nie uciekli z patykiemi przypomnieć im, że głaskanie to też forma ekonomii.

        ## Sens części trzeciej w jednym zdaniu: W świecie liczb i dyplomów wciąż wygrywa to, co prawdziwe i ciepłe – czyli ogon, który merda, a nie wykres, który pika.

        ===

        # Per Capita, Stara Psita – Część IV: Uniwersytet Merdańska

        Po pokonaniu Emu i przywróceniu równowagi w danych emocjonalnych, Psita nie spoczęła na laurach (głównie dlatego, że laury jej uczulały). Usiadła przed swoją budą, popatrzyła na horyzont i mruknęła do siebie:

        – Ludzie głupi nie są… tylko czasem mylą kalkulator z sercem. Czas to zmienić.

        I tak oto, pod lipą, na miejscu starego beczkowozu, powstał pierwszy w historii Uniwersytet Merdański im. P. Sity – z hasłem przewodnim: „Ad Caudam Scientiam – Ku Wiedzy przez Ogon”

        ---

        ### Wydziały uniwersytetu:

        * Wydział Głaskania i Empatii

        Prowadzony przez panią Jadwigę i dwóch kotów, którzy wreszcie się do czegoś przydali.

        * Katedra Praktycznej Kościologii

        (czyli sztuka rozpoznawania, która kość jest warta pogoni)

        * Zakład Ekonomii Wierności

        Zajęcia obejmowały przysięgi lojalności, analizę „kto tu jest dobrym pieskiem” i wykłady z podążania za ogonem.

        * Instytut Uważnego Patrzenia w Oczy

        Prowadzony przez psa o imieniu Zenek, który umiał spojrzeć tak, że ludzie oddawali kanapki bez pytania.

        ---

        Studenci przyjeżdżali z sąsiednich wsi, niektórzy nawet z miasta! Były psy, ludzie, jeden bocian-socjolog i jeż z doktoratem z ignorowania granic.

        Na inauguracji roku akademickiego Psita stanęła na beczce (teraz mównicy) i powiedziała:

        – Tu nie uczymy, jak wszystko przeliczyć. Uczymy, jak czegoś nie przegapić. Szczególnie drugiego człowieka. I drugiego śniadania.

        Wzruszenie sięgnęło poziomu 8 na skali Merdela.

        ---

        Ale nie wszyscy byli zadowoleni.

        Zdzisław Ekonomiczny – były sołtys – dowiedział się o uniwersytecie i... wpadł w szał.

        – Edukacja bez wykresów?! Statystyka bez tabel?! Co to ma być, wolność myślenia?!

        Postanowił wrócić do Głowogrodu z nowym planem:

        Założyć konkurencyjną uczelnię – Politechnikę Obliczalną, im. Marginesu Błędu.

        W ręku miał teczkę. W oczach – szaleństwo.

        A na koszulce napis: „R = 0,98 i to mi wystarczy!”

        ---

        ### Morał?

        Wiedza, która nie merda ogonem, nie zawsze trafia do serca.

        ---

        Chcesz piątą część? Bo Zdzisław wraca… i ma PowerPointa.

        ===

        Cudownie — oto część piąta opowieści:

        „Per Capita, Stara Psita – Część V: Starcie na Slajdy” (podtytuł: „Bitwa pod wykresem kołowym”)

        ---

        Do Głowogrodu wrócił Zdzisław Ekonomiczny. Zmienił się.

        Miał okulary bez szkieł, tablet z czterema powerbankami i nową fryzurę „na Excela”.

        Towarzyszył mu dron z funkcją liczenia ludzi z powietrza i prezentacja PowerPoint z aż trzema animacjami przejścia tekstu typu „wirujące litery”.

        Zatrzymał się przed bramą Uniwersytetu Merdańskiego i krzyknął:

        – Koniec tej ogoniastej propagandy! Czas na prawdziwą naukę – konkretną, przewidywalną, zamkniętą w ramki i kolory!

        – I... bez głaskania? – spytała cicho Psita.

        – Bez emocji, Psito. Emocje mają zbyt duży margines błędu!

        I tak powstała konkurencyjna uczelnia:

        ### Politechnika Obliczalna im. Marginesu Błędu (POiMB)

        Z hasłem: "Statystyka nie kłamie. Co najwyżej przemilcza."

        ---

        Wioska się podzieliła.

        Część ludzi zapisała się na zajęcia z analizy liczby kroków potrzebnych do dojścia do sklepu w zależności od fazy księżyca.

        Inni zostali z Psitą, studiując „kierunek intuicyjnego myślenia przy kubku herbaty” i uczęszczając na warsztaty z emocjonalnego warczenia.

        Napięcie rosło.

        W końcu nie było wyjścia – zwołano wielki pojedynek uczelni:

        > Konferencję Naukową Ostatniej Szansy (KNOSZ 2025)

        Miała odbyć się w stodole z dobrym WiFi.

        ---

        ### Dzień Konferencji:

        Pierwszy wystąpił Zdzisław.

        Slajdy świeciły. Dron latał. Wykresy tańczyły.

        – Proszę spojrzeć – mówił – oto współczynnik efektywności dnia mierzonego długością porannego mlaskania!

        Ludzie klaskali z grzeczności. Ale nikt nic nie rozumiał.

        Potem wystąpiła Psita.

        Nie miała slajdów.

        Nie miała drona.

        Miała tylko jedną rzecz: pudełko po kościach i zdjęcia wszystkich mieszkańców, którym kiedyś pomogła albo po prostu była.

        Powiedziała:

        – Ja też mam dane. Tyle że moje pachną kiełbasą i są zakopane w ogródkach, a nie na serwerach.

        – Wasze wykresy pokazują, jak bardzo deszcz wpływa na nastrój.

        A ja wiem, kto naprawdę płakał w deszczu.

        Zapadła cisza.

        Po niej... owacja. Nawet dron klapnął na ziemię i zrobił smutne „bziuuuu”.

        ---

        Zdzisław podszedł do Psity i wyjął coś z kieszeni.

        Stary patyk. Ten, który kiedyś rzucił, ale nigdy nie został przyniesiony z powrotem.

        – Chyba... czas pogodzić tabelki z ogonem.

        Psita spojrzała, poruszyła uchem i powiedziała:

        – Witaj z powrotem wśród ludzi, Zdzichu.

        ---

        ### Morał?

        Największa siła nauki to nie dane, ale to, co zrobisz, gdy cię ktoś poprosi, żebyś rzucił patyk.

        ---

        Chcesz część szóstą? Bo Psita szykuje międzynarodową ekspansję. I chyba będzie grant z Brukseli...

        Gość
        Zgłoś
        Odpowiedz
    4 posty w tym wątku zostały wyłączone z wyświetlania ze względu na sprzeczność z Zasadami Forum lub czasowo. Możesz wyświetlić wątek wraz z tymi postami.
    
    - Reklama -
    - Ogłoszenie społeczne -

    - Reklama -

    - Reklama -
    - Reklama -
    - Reklama -